Nigdy nie miał aspiracji, żeby zostać nadwornym grajkiem. Każdy instrument wymagał skupienia i mnóstwa wyrzeczeń, nim zrewanżował się czystym dźwiękiem. On, któremu świadomość często zapadała się w niezmierzoną otchłań zadumy, był najmniej predysponowanym adeptem. Także dzisiaj – oparłszy plecy o drzewo, leniwie trącał struny, ignorując rzeczywistość. Palec powtarzał zapamiętany mimowolnie ruch, jak zdrowaśkę, a struna pokornie łkała. Duchem dawno już okrążył sąsiednie galaktyki, zwiedził piekarnię, gorset schowanej pod białą czapką pyzatej Kasi, a nawet piwniczne pajęczyny odkurzył po trzykroć, mimo przymkniętych powiek, lecz melodii nie wydobył nawet niezbyt wyszukanej.
Osiągnął jedyne tyle, że zwabił rój szerszeni, wstrząśniętych godowym zewem nieznanej królowej.
A wszystko przez brak potrącenia jednej struny zwanej rzeczywistością. :-)
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
marzenia bywają niebezpieczne.
UsuńŻe też zawsze znajdzie się coś/ktoś co ściągnie nas na ziemię...
OdpowiedzUsuńJak nie ściskanie w dołku z głodu, to szerszenie...
uczynnych nie brakuje nigdy.
Usuń