Niczym wędrowne gęsi sfruwały z łysiejących drzew miodowe liście, a wiatr niósł je dalej, niż babie lato, czy parasolki dmuchawców. Na przystanku dojrzewa pani tak szczupła, że gdyby przyszło jej usiąść na pięciozłotowej monecie, to jeszcze na niej kaprysiłaby, szukając lepszego miejsca, marzła w milczeniu, zaplatając nogi w misterną konstrukcję, zaprzeczającą prawom anatomii. To ostatecznie przekonuje mnie i oswajam się z myślą, że zimno i wilgoć opanowały okolicę i tylko czekać na szturm. „Po wielkiemu cichu” zdobywam się na myśl, że gdyby czerń została oficjalnie zabroniona, spora część populacji chodziłaby nago, nim zdobyłaby się na tęczową rozpustę. Kawka, z wysokości ulicznej kamery przemysłowej szpiegującej drogowych piratów (i wszystkich pozostałych użytkowników przy okazji też), naśmiewa się z wrony, która nie śmie podjąć polemiki, gdyż dziób i gardło zablokowane ma orzechem. „Kruk i lis”? Dziewczątka o oczach profilowanych farbkami na skośne, w buciorach cięższych niż nosiło gestapo i dzwonach, różniących się od noszonych przez dzieci-kwiaty jedynie barwami penetrują rzeczywistość w ruchach kanciastych, jeszcze nie kobiecych, a już nie dziecięcych. Współczuję. Podziwiam. Zachwycam się. Przecież właśnie dzieje się jutro! Nie do końca takie, jakie wymyślił Lem, Beksiński, czy Wachowskie rodzeństwo wiedzione szaleństwem wykraczającym daleko poza wyobraźnię tymczasowych użytkowników świata. Rozszczepiam kroplę wody, by odnaleźć kolory. Dzielę myśl na czworo, a Kopciuszek powinien uschnąć z zazdrości, jak doskonale dzielę hałdę wrażeń na nieistotność detali.
Jestem.
I chłonę.
Chłoniesz, podziwiasz, zachwycasz się - "chwilo, jakżeż piękna. Trwaj, nie uchodź mi"
OdpowiedzUsuńciesz się każdym okruchem, bo nigdy nie dowiesz się, czy to przypadkiem nie był ten ostatni.
Usuń