Jęknęłaś, przewracając się na plecy. Ze wzroku
wyczytałem przerażenie, ból i błaganie o pomoc. O ochronę przed niewiadomym. Bezpłodnie
histeryzowałem, obejmując cię dłońmi. Zapłakałaś skargę bezsłowną, a ja ugrzęzłem
w niestworzonych hipotezach. Wreszcie twój brzuch zadrżał i uniosłaś się
nieznacznie na wysokości lewej nerki. Chwilę potem, kolejne drgnięcie uniosło
prawą łopatkę, a następnie cały kark. Kiedy biodrami ubodłaś mnie w twarz, sądziłem,
że zatonęłaś w mistycznej ekstazie, lecz wstrząsy uniosły cały korpus ponad
grunt ufajdany ludzką eksploatacją. Przestałaś się opierać, drgawki nabrały
tempa. Znienacka na milionie dziewiczych stóp odbiegłaś daleko, poza zasięg własnego
krzyku. Na zawsze. Szybciej, niż rącza stonoga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz