- Więc uważasz, że możesz przynależeć? – głos zdawał
się być metalowym i pochodził z wnętrza czarnej dziury – Dobrze. Sprawdzimy to.
Na twoją odpowiedzialność.
Z mroku wysunęły się dłonie. Wiele dłoni. Nie były
delikatne. Pierwsze chwyciły za włosy i pociągnęły mocno, do łez, na stół. Inne
chwytały za kostki i nadgarstki. Mrok przecięły srebrne błyskawice noży.
Tańczyły w ciemnościach wciąż bliżej mnie, żeby obrać mnie z ubrania i
pozostawić na stole. Związanego z ustami otwartymi i oczami otwartymi szerzej
niż usta.
- Zasady znasz – wysyczał głos – Do pierwszego
krzyku.
A potem noże dotknęły ciała. Litościwie, bo cięły
ramiona i uda. Zaciskałem zęby tak mocno, że nie wiem kiedy przegryzłem wargi.
Słodki smak krwi dusił, gdy wpływał w gardło. Dobrze. Bardzo dobrze. Z gardłem
pełnym krwi nie jest łatwo krzyczeć. Byle tylko te noże omijały newralgiczne
punkty ciała. Nie miałbym szans, gdyby zbliżyły się…
Za długo myślałem! Zdradziłem swój lęk pierwotny i
jeden z noży pogłaskał płeć. Kiedy przyszedł drugi, a potem kolejne poczułem na
skórze wysypkę nie tyle gęsiej skórki, co raczej kaszy. Grubo tłuczonej, gęsto
wysypanej kaszy. Błysk szybki jak światło, lecz zanim zdążyłem krzyknąć skóra
napletka spadła na mój brzuch. Krzyczałem. Tego nie miałem prawa udźwignąć.
- Nie miałeś! – głos był wciąż beznamiętny – I nie
musiałeś. Wytrzymałeś wystarczająco długo w ciszy. Za chwilę noże cię uwolnią.
Jeden z nich będzie od teraz twój. Ostatnia próba. Jeśli i ją przebrniesz,
zasiądziesz w kręgu, jeśli nie – przegrałeś życie. Nie spiesz się. Wybierz nóż.
Masz?
Kiwnąłem głową i sięgnąłem po ostrze, które mnie
obrzezało. Wciąż krwawiłem z licznych ran na piersiach, ramionach i nogach, ale
ta jedna rana bolała bardziej.
- Opatrzymy cię, jeśli będzie po co. Jak będziesz
nasz. Teraz pokaż, że zasługujesz na krąg. Zabij. Zabij tego, który nie ma
noża. Krąg nie rośnie. Krąg żyje i zmienia się, ale nie rośnie. Zabij, albo
giń.
Ująłem nóż. Ciepła rękojeść przypomniała mi, że
jeszcze przed chwilą była na niej inna dłoń. Nie byle jaka. Dłoń, która nożem
potrafi wszystko. A ja, pokaleczony, przejęty i obrzezany mam ją pokonać w
walce. Owszem, teraz ja mam nóż, a ręka jest pusta. Jednak to ręka mordercy, a
mi jeszcze nigdy nie zdarzyło się zabić człowieka. Zawaham się? Czy uniosę? Pot
wystąpił na czoło i rozcieńczył krew. Bałem się, że nie udźwignę. Wątpliwości
podgryzały mnie, zagęszczając ciemność wokół. Pozostałe noże leżące dotąd
pokornie obok mnie poznikały w tajemniczy sposób. Byłem ja – nagi na stole i
krwawiący, nóż i oddech wybrańca. Nawet płci nie znałem. Nie wiedziałem, z kim
przyjdzie się zmierzyć. Instynktownie wyczuwałem, że krąg powoli zaciska się.
Trzeba zacząć walkę, bo za chwilę będzie za ciasno w kręgu, z którego jeden
tylko wyjdzie żywy i dołączy.
- Ruszaj! – usłyszałem ponaglający głos – Zasady są
proste, zajmiesz miejsce jednego z nas, albo zginiesz…
Wstałem. Krąg zbliżał się w milczeniu. Sylwetki
okapturzone dla zwiększenia dramaturgii, choć nie bali się rozpoznania.
Przecież nikt nie zdradzi, bo martwi nie zdradzają, a żywi są częścią kręgu.
Jedna z postaci zuchwale zbliżyła się do mnie. Pewnie jakieś szyderstwo, albo
dobra rada na drogę. Wątpliwości mnie opuściły, nim kaptur sięgnął mojego
czoła. Zasady! Bez namysłu, zdradziecko wbiłem nóż w pochylającą się głowę.
Usłyszałem stuk spadającego noża i zdziwienie w powtarzającym się sykaniu
pozostałych. Jeden z kręgu. Nic więcej. Kto powiedział, że musi to być
wybraniec? On… Oni wiedzieli, że wybiorę nóż, który mnie obrzezał. Więc wybrali
fachowca, żeby mnie zabił i pozwolił przetrwać kręgowi w niezmienionym
składzie. A teraz…
- Witaj w kręgu – głos był równie beznamiętny, jak
wcześniej – Podnieś nóż i dołącz. A swoja drogą, ciekawy wybór. Gratuluję
inwencji!
Teraz, kiedy stałem się częścią kręgu noże poznikały.
Ktoś oblepiał mi rany zieloną papką z jakichś liści, jednak krew zatrzymywała i
czułem kojącą, zimną ulgę. Kto inny bandażował, albo okrywał mnie długą suknią
z kapturem. Jak mnicha. Pewnie właśnie zostałem mnichem. Szelest skłonił mnie
do zerknięcia w bok. Dwie osoby odciągały nieszczęśnika, któremu z czubka głowy
sterczała rękojeść noża. Zabiłem. Kiedy uświadomiłem to sobie poczułem, że
miękną mi nogi, a w gardle rośnie kolczasta gula.
- Zbyt długo był już z nami. Zapomniał o ostrożności.
To wcześniej, czy później musiało się stać – głos nie był już beznamiętny i
docierał z bliska. Patrzyłem zachłannie, z ciekawością, bo głos należał do
młodej kobiety. Musieli stosować jakieś sztuczki akustyczne, bo teraz ten głos
był zupełnie inny niż wcześniej.
- Skąd wiedziałeś, żeby nie atakować Zena? Dotąd
nikomu się nie udało z nim wygrać pomimo noża.
- Impuls – powiedziałem, ale patrzyłem w oczy
kobiety, której głos wciąż słyszałem w głowie. Głos ich… naszego przywódcy.
Patrzyłem starając się, aby nikt nie dostrzegł, jak dziękuję wzrokiem za życie.
MOGŁA mnie zabić. Mogła, ale oszczędziła i pozwoliła zająć miejsce obok niej.
Dlaczego? Nie wierzyłem w uczucia od pierwszego wejrzenia, więc dlaczego? Czego
ode mnie chce, jak każe sobie zapłacić za życie? Byłbym niewdzięcznikiem,
gdybym…
Położyła mi mentalny palec na myślach. Nie teraz. Nie
czas na ciąg dalszy. Ceremonia miała jeszcze potrwać. Na nieoficjalne historie
przyjdzie jeszcze czas. Krąg zasiadał do posiłku. Na stołach gąszcz talerzy i
misek parował rozmaitością. Kobieta usiadła na szczycie stołu, mnie powiedli na
drugi. Gość honorowy. Po raz pierwszy i ostatni siedziałem na szczycie stołu.
Potem, moje miejsce miało być między braćmi.
- Część braci jest siostrami – głos w mojej głowie
zadźwięczał sympatyczną złośliwostką, a z drugiego końca stołu dobiegł mnie
śmiech. Chociaż patrzyła gdzie indziej, śmiech kierowała do mnie. Zaczynałem
nowe życie. Wraz z pierwszym kielichem wina wspólnota stawała się częścią
nowego życiorysu. Podchodzili po kolei i przedstawiali się, zdejmując kaptury,
by ich więcej nie zakładać. Należałem do nich, a oni do mnie. Pośród blizn, bo
każdy był znaczony nożami pozostałych, albo tych, którzy odeszli.
-Krew… – kobieta zaczęła przedzierać się przez mój
umysł, gdy ja jadłem udając wilczy apetyt – Krew jest religią. Jest potrzebna
wszystkim nam. Dzisiaj nikt nawet nie skosztował, ale noże oblizywali, kiedy
nie widziałeś. Jeszcze tego wieczoru dostaniesz i ty do skosztowania. Krwi
wroga. Tego, którego pokonałeś by do nas dołączyć. Teraz jesteś nasz i z nami,
a on się nie liczy. Jest przeszłością. Za długo był z nami i zdawało mu się, że
jest wieczny, za co dzisiaj zapłacił nam. Krwią. Wypijemy ją do ostatniej
kropli, wytrzemy miękiszem chleba do czysta. Opłuczemy białym winem, aż się
zaróżowi. Od dziś przejmiesz obowiązki, które zaniedbał umierając. Będziesz
opiekunem wschodniej Europy. Będziesz szukał wyznawców i krwi. Na razie nie
wiesz, że każda smakuje inaczej. Nie rozróżniasz niuansów, ale to szybko się
zmieni. Będziesz gościem w wielu domach, a w każdym znajdziesz wielki wybór.
Żywej krwi. Dla konesera nie ma nic lepszego. Krew wprost z ciała pita. Z ciała
otwartego ręką ofiary. Dobrowolne poświęcenie. Ból w hołdzie dla nas.
Nie miałem odwagi unieść głowy i zatonąć w jej
oczach. Charyzma, siła i przekonanie o słuszności tego, co robi biły z niej. Podniecająco
i świeżo. Przy takiej kobiecie nawet eunuch poczułby zew i zapomniał o cielesnym
defekcie. Moje uwielbienie rosło. Sekta? Nawet jeśli, to przecież świat składa
się z sekt. Mniej lub bardziej niejawnych, ukrytych, albo tylko schowanych w
pozorach. Tu słyszałem słowa otwarte. Nie bojące się konsekwencji i kreujące
przyszłość.
- Młodzież – głos falował po wnętrzu mojej głowy –
najważniejsza jest młodzież. Starsi są skażeni. Niesmaczni. Toksyczni.
Zgorzkniali, jak ich krew. My potrzebujemy naprawdę żywej krwi. Młodej, pełnej
energii i pomysłów. Świeżości. Im młodszy dawca, tym większa wartość. Ale nie
zabieramy nikomu ani kropli. Każdą musimy dostać. Twoja głowa jak to osiągnąć.
Niemowlęta nie mają woli, oseski mają strach i oddanie, dzieci, nawet, kiedy
się zgodzą, to nóż na skórze sprawia, że zmieniają zdanie i płaczą. Nastolatki.
To jest target w który trzeba uderzyć. Tam znajdziesz źródło. Łzy,
niezrozumienie, ciekawość świata. Jest w nich wszystko – niewinność i
prostytucja, romantyzm i cynizm. Wszystko, czego nam trzeba. Tylko brać, tylko
skłonić ich do ofiary. Zgrabnie podsunąć żyletkę, gdy tylko zanurzą się w dylematy,
gdy dygresjami zabiją prawdy, albo gdy prawdy staną się trudne do uniesienia.
Podsunąć żyletkę, nóż, brzytwę, krawędź potłuczonego szkła. Nieważne. Ważne,
żeby spłynęły krwią ramiona, uda, brzuchy… to dlatego ceremonia wymaga cięć.
Musisz być wzorem, rzeźbą mistrza, którą się podziwiać będzie. Matką-wzorcem do
naśladowania. A kiedy ofiara weźmie w końcu nóż i sznur czerwonych korali
wysypie się na skórę… Będziesz pił, będziesz całował, leczył, udawał, ale
przede wszystkim będziesz pił. Znajdziesz nie tylko sobie, ale i nam wszystkim
czerwone łzy przyprawione każdą euforią i demoniczną potrzebą współtrwania w
mroku. I zapamiętasz każdą z ofiar. Rozpoznasz ją po smaku. Po zapachu. I nie
pozwolisz jej uciec od nas. Będzie nas karmić. Będzie pucharem dla kręgu.
Reszta, to bydło. Tuczne bydło hodowane dla krwi. Przypraw ją nam każdym
uczuciem. Im rzadszym, tym lepiej. Dzisiaj tylko ja piłam ciebie. Chcę jeszcze,
jeśli się zgodzisz. Przyjdź do mnie, gdy skończy się ceremonia. Gdy nasycisz
się krwią poległego.
Potem? Potem, to już była noc. Ici – bo tak się
przedstawiła, wpuściła mnie do sypialni bez słowa. Zdjęła ze mnie całe udawanie
i pozostawiła nagiego. Potem rozwijała bandaże, do których lepiły się jeszcze
resztki gojącej pasty z nieznanych mi, aromatycznych liści. W świetle księżyca
moje ciało nabrało barwy polerowanego srebra i poddało się autorytetowi
gospodyni. Stałem nieruchomo, kiedy jej dłonie i usta sprawdzały, jak bardzo
zostałem uszkodzony podczas ceremonii. Zlizywała mniejsze strupki i rozgryzała
większe. Tam, gdzie wciąż pulsowałem bólem objęła mnie ustami. W futerale ust
poczułem błogość. Nie sądziłem, że mogę poczuć rozkosz, kiedy rozmiękczy na mnie
wszystkie hieroglify nożem uczynione zaledwie kilka godzin wcześniej. Zioła
były naprawdę cudowne. A może to jej usta.
Leżałem wreszcie na jej poduszce, przykryty miękkimi
włosami i jej oddechem niestrudzenie szukającym mojego smaku. Kłębiło się we
mnie tyle pytań i wątpliwości. Przyszłość dobijała się o jasną ścieżkę, o pomoc
i trwanie. A tymczasem to ja byłem towarzystwem, pokarmem i natchnieniem,
któremu zamykała usta dzieląc się moją własną krwią ze mną. Była delikatniejsza
niż komarzyca, gdy sięga po pokarm. I potrafiła spić ze mnie więcej. Krew
zmieszaną z nasieniem… nie wiem, czy można doznać większego ukojenia, niż
pozbyć się bólu i pożądania w jednym akcie. Ici umiała to zrobić. Nie wiem, ilu
przede mną kłamała, że nigdy wcześniej i nigdy aż tak, ale chciałem wierzyć w
te słowa, które pachniały mną tak bardzo, jakby moimi były. Wypiła mnie wystarczająco,
żeby stać się rodziną. Na tym polegała siła kręgu? Rodzina, która zna swój
najbardziej intymny smak? Musiałem sprawdzić. Zdecydowanym ruchem rozchyliłem
jej kolana. Poddała się bez walki. Gorycz cytrusów zmieszana z ostrością
pieprzu. Krzyk. Bezwiedny i niepowstrzymany.
- Przyjdź po moją krew – szepnęła, kiedy wróciła z
zaświatów – przyjdź za tydzień. Nie proś, nie żebraj. Weź. Należy się tobie
moja krew. Przyjdź wypić mnie, wychłeptać, weź wszystko, co udźwigniesz, a ja
na plecach wydrę ci paznokciami wyznanie, którego nie powtórzy już żadna
kobieta. A teraz śpij, bo świt już blisko. Jutro nauczysz się kim jesteś i dla
kogo jesteś. Dziś jesteś mój. Dla mnie. Od jutra będziesz mój, ale dla kręgu.
Krąg potrzebuje świeżej krwi, której dawno nie zaznaliśmy. Czekałam na ciebie.
Musiałeś przyjść w końcu. Sądziłam, że będziesz kobietą, ale tak też jest
dobrze. Śpij, jutro będzie dzień pełen nowości.
Zasnąłem i śniły mi się sny w fioletach i czerni.
Pośród wiatrów nieprzyjaznych i demonów szukających sumienia, żeby je
rozszarpać. Nie miałem sumienia. Przynajmniej własnego. Może teraz mam sumienie
zbiorowe? Krąg stał się rodziną, którą dopiero zacząłem poznawać, ale czułem to
nawet we śnie, że Krąg oddał się mi, tak jak ja jemu. Staliśmy się wspólnym ciałem,
więcej niż rodziną – organizmem wypełnionym jednym celem i jedną potrzebą. Oni
byli mądrzejsi, bardziej doświadczeni. Jutro zaczniemy działać. Nauczą mnie.
Sztuki noża i smaku krwi. Wzniesiemy jeden toast i zaszumi nam w głowie jakby
to był szampan na czczo wypity. Dziś? Spełniłem pierwszy puchar. Krew
pokonanych smakuje ambrozją. Zwycięstwo oszałamia. Śmierć ogłusza. Wygrałem
życie. Krąg. Organizm przyjął mnie w siebie i podzielił się wszystkim co miał.
Nóż świecił się srebrną łuską ze stolika. Mój nóż, mój organizm, moje życie.
Zamknąłem oczy i odpłynąłem w jutro. Z pełnym zaufaniem.
w ramach jakiejś zabawy na blogu Zołzy Texy powstało coś takiego. miał być horror.
OdpowiedzUsuńW tym lesie nie zaśnie nikt ;)
OdpowiedzUsuńchyba, że już na zawsze.
Usuń