piątek, 19 listopada 2021

Ostrze.

 

- Więc uważasz, że możesz przynależeć? – głos zdawał się być metalowym i pochodził z wnętrza czarnej dziury – Dobrze. Sprawdzimy to. Na twoją odpowiedzialność.

 

Z mroku wysunęły się dłonie. Wiele dłoni. Nie były delikatne. Pierwsze chwyciły za włosy i pociągnęły mocno, do łez, na stół. Inne chwytały za kostki i nadgarstki. Mrok przecięły srebrne błyskawice noży. Tańczyły w ciemnościach wciąż bliżej mnie, żeby obrać mnie z ubrania i pozostawić na stole. Związanego z ustami otwartymi i oczami otwartymi szerzej niż usta.

 

- Zasady znasz – wysyczał głos – Do pierwszego krzyku.

 

A potem noże dotknęły ciała. Litościwie, bo cięły ramiona i uda. Zaciskałem zęby tak mocno, że nie wiem kiedy przegryzłem wargi. Słodki smak krwi dusił, gdy wpływał w gardło. Dobrze. Bardzo dobrze. Z gardłem pełnym krwi nie jest łatwo krzyczeć. Byle tylko te noże omijały newralgiczne punkty ciała. Nie miałbym szans, gdyby zbliżyły się…

 

Za długo myślałem! Zdradziłem swój lęk pierwotny i jeden z noży pogłaskał płeć. Kiedy przyszedł drugi, a potem kolejne poczułem na skórze wysypkę nie tyle gęsiej skórki, co raczej kaszy. Grubo tłuczonej, gęsto wysypanej kaszy. Błysk szybki jak światło, lecz zanim zdążyłem krzyknąć skóra napletka spadła na mój brzuch. Krzyczałem. Tego nie miałem prawa udźwignąć.

 

- Nie miałeś! – głos był wciąż beznamiętny – I nie musiałeś. Wytrzymałeś wystarczająco długo w ciszy. Za chwilę noże cię uwolnią. Jeden z nich będzie od teraz twój. Ostatnia próba. Jeśli i ją przebrniesz, zasiądziesz w kręgu, jeśli nie – przegrałeś życie. Nie spiesz się. Wybierz nóż. Masz?

 

Kiwnąłem głową i sięgnąłem po ostrze, które mnie obrzezało. Wciąż krwawiłem z licznych ran na piersiach, ramionach i nogach, ale ta jedna rana bolała bardziej.

 

- Opatrzymy cię, jeśli będzie po co. Jak będziesz nasz. Teraz pokaż, że zasługujesz na krąg. Zabij. Zabij tego, który nie ma noża. Krąg nie rośnie. Krąg żyje i zmienia się, ale nie rośnie. Zabij, albo giń.

 

Ująłem nóż. Ciepła rękojeść przypomniała mi, że jeszcze przed chwilą była na niej inna dłoń. Nie byle jaka. Dłoń, która nożem potrafi wszystko. A ja, pokaleczony, przejęty i obrzezany mam ją pokonać w walce. Owszem, teraz ja mam nóż, a ręka jest pusta. Jednak to ręka mordercy, a mi jeszcze nigdy nie zdarzyło się zabić człowieka. Zawaham się? Czy uniosę? Pot wystąpił na czoło i rozcieńczył krew. Bałem się, że nie udźwignę. Wątpliwości podgryzały mnie, zagęszczając ciemność wokół. Pozostałe noże leżące dotąd pokornie obok mnie poznikały w tajemniczy sposób. Byłem ja – nagi na stole i krwawiący, nóż i oddech wybrańca. Nawet płci nie znałem. Nie wiedziałem, z kim przyjdzie się zmierzyć. Instynktownie wyczuwałem, że krąg powoli zaciska się. Trzeba zacząć walkę, bo za chwilę będzie za ciasno w kręgu, z którego jeden tylko wyjdzie żywy i dołączy.

 

- Ruszaj! – usłyszałem ponaglający głos – Zasady są proste, zajmiesz miejsce jednego z nas, albo zginiesz…

 

Wstałem. Krąg zbliżał się w milczeniu. Sylwetki okapturzone dla zwiększenia dramaturgii, choć nie bali się rozpoznania. Przecież nikt nie zdradzi, bo martwi nie zdradzają, a żywi są częścią kręgu. Jedna z postaci zuchwale zbliżyła się do mnie. Pewnie jakieś szyderstwo, albo dobra rada na drogę. Wątpliwości mnie opuściły, nim kaptur sięgnął mojego czoła. Zasady! Bez namysłu, zdradziecko wbiłem nóż w pochylającą się głowę. Usłyszałem stuk spadającego noża i zdziwienie w powtarzającym się sykaniu pozostałych. Jeden z kręgu. Nic więcej. Kto powiedział, że musi to być wybraniec? On… Oni wiedzieli, że wybiorę nóż, który mnie obrzezał. Więc wybrali fachowca, żeby mnie zabił i pozwolił przetrwać kręgowi w niezmienionym składzie. A teraz…

 

- Witaj w kręgu – głos był równie beznamiętny, jak wcześniej – Podnieś nóż i dołącz. A swoja drogą, ciekawy wybór. Gratuluję inwencji!

 

Teraz, kiedy stałem się częścią kręgu noże poznikały. Ktoś oblepiał mi rany zieloną papką z jakichś liści, jednak krew zatrzymywała i czułem kojącą, zimną ulgę. Kto inny bandażował, albo okrywał mnie długą suknią z kapturem. Jak mnicha. Pewnie właśnie zostałem mnichem. Szelest skłonił mnie do zerknięcia w bok. Dwie osoby odciągały nieszczęśnika, któremu z czubka głowy sterczała rękojeść noża. Zabiłem. Kiedy uświadomiłem to sobie poczułem, że miękną mi nogi, a w gardle rośnie kolczasta gula.

 

- Zbyt długo był już z nami. Zapomniał o ostrożności. To wcześniej, czy później musiało się stać – głos nie był już beznamiętny i docierał z bliska. Patrzyłem zachłannie, z ciekawością, bo głos należał do młodej kobiety. Musieli stosować jakieś sztuczki akustyczne, bo teraz ten głos był zupełnie inny niż wcześniej.

 

- Skąd wiedziałeś, żeby nie atakować Zena? Dotąd nikomu się nie udało z nim wygrać pomimo noża.

 

- Impuls – powiedziałem, ale patrzyłem w oczy kobiety, której głos wciąż słyszałem w głowie. Głos ich… naszego przywódcy. Patrzyłem starając się, aby nikt nie dostrzegł, jak dziękuję wzrokiem za życie. MOGŁA mnie zabić. Mogła, ale oszczędziła i pozwoliła zająć miejsce obok niej. Dlaczego? Nie wierzyłem w uczucia od pierwszego wejrzenia, więc dlaczego? Czego ode mnie chce, jak każe sobie zapłacić za życie? Byłbym niewdzięcznikiem, gdybym…

 

Położyła mi mentalny palec na myślach. Nie teraz. Nie czas na ciąg dalszy. Ceremonia miała jeszcze potrwać. Na nieoficjalne historie przyjdzie jeszcze czas. Krąg zasiadał do posiłku. Na stołach gąszcz talerzy i misek parował rozmaitością. Kobieta usiadła na szczycie stołu, mnie powiedli na drugi. Gość honorowy. Po raz pierwszy i ostatni siedziałem na szczycie stołu. Potem, moje miejsce miało być między braćmi.

 

- Część braci jest siostrami – głos w mojej głowie zadźwięczał sympatyczną złośliwostką, a z drugiego końca stołu dobiegł mnie śmiech. Chociaż patrzyła gdzie indziej, śmiech kierowała do mnie. Zaczynałem nowe życie. Wraz z pierwszym kielichem wina wspólnota stawała się częścią nowego życiorysu. Podchodzili po kolei i przedstawiali się, zdejmując kaptury, by ich więcej nie zakładać. Należałem do nich, a oni do mnie. Pośród blizn, bo każdy był znaczony nożami pozostałych, albo tych, którzy odeszli.

 

-Krew… – kobieta zaczęła przedzierać się przez mój umysł, gdy ja jadłem udając wilczy apetyt – Krew jest religią. Jest potrzebna wszystkim nam. Dzisiaj nikt nawet nie skosztował, ale noże oblizywali, kiedy nie widziałeś. Jeszcze tego wieczoru dostaniesz i ty do skosztowania. Krwi wroga. Tego, którego pokonałeś by do nas dołączyć. Teraz jesteś nasz i z nami, a on się nie liczy. Jest przeszłością. Za długo był z nami i zdawało mu się, że jest wieczny, za co dzisiaj zapłacił nam. Krwią. Wypijemy ją do ostatniej kropli, wytrzemy miękiszem chleba do czysta. Opłuczemy białym winem, aż się zaróżowi. Od dziś przejmiesz obowiązki, które zaniedbał umierając. Będziesz opiekunem wschodniej Europy. Będziesz szukał wyznawców i krwi. Na razie nie wiesz, że każda smakuje inaczej. Nie rozróżniasz niuansów, ale to szybko się zmieni. Będziesz gościem w wielu domach, a w każdym znajdziesz wielki wybór. Żywej krwi. Dla konesera nie ma nic lepszego. Krew wprost z ciała pita. Z ciała otwartego ręką ofiary. Dobrowolne poświęcenie. Ból w hołdzie dla nas.

 

Nie miałem odwagi unieść głowy i zatonąć w jej oczach. Charyzma, siła i przekonanie o słuszności tego, co robi biły z niej. Podniecająco i świeżo. Przy takiej kobiecie nawet eunuch poczułby zew i zapomniał o cielesnym defekcie. Moje uwielbienie rosło. Sekta? Nawet jeśli, to przecież świat składa się z sekt. Mniej lub bardziej niejawnych, ukrytych, albo tylko schowanych w pozorach. Tu słyszałem słowa otwarte. Nie bojące się konsekwencji i kreujące przyszłość.

 

- Młodzież – głos falował po wnętrzu mojej głowy – najważniejsza jest młodzież. Starsi są skażeni. Niesmaczni. Toksyczni. Zgorzkniali, jak ich krew. My potrzebujemy naprawdę żywej krwi. Młodej, pełnej energii i pomysłów. Świeżości. Im młodszy dawca, tym większa wartość. Ale nie zabieramy nikomu ani kropli. Każdą musimy dostać. Twoja głowa jak to osiągnąć. Niemowlęta nie mają woli, oseski mają strach i oddanie, dzieci, nawet, kiedy się zgodzą, to nóż na skórze sprawia, że zmieniają zdanie i płaczą. Nastolatki. To jest target w który trzeba uderzyć. Tam znajdziesz źródło. Łzy, niezrozumienie, ciekawość świata. Jest w nich wszystko – niewinność i prostytucja, romantyzm i cynizm. Wszystko, czego nam trzeba. Tylko brać, tylko skłonić ich do ofiary. Zgrabnie podsunąć żyletkę, gdy tylko zanurzą się w dylematy, gdy dygresjami zabiją prawdy, albo gdy prawdy staną się trudne do uniesienia. Podsunąć żyletkę, nóż, brzytwę, krawędź potłuczonego szkła. Nieważne. Ważne, żeby spłynęły krwią ramiona, uda, brzuchy… to dlatego ceremonia wymaga cięć. Musisz być wzorem, rzeźbą mistrza, którą się podziwiać będzie. Matką-wzorcem do naśladowania. A kiedy ofiara weźmie w końcu nóż i sznur czerwonych korali wysypie się na skórę… Będziesz pił, będziesz całował, leczył, udawał, ale przede wszystkim będziesz pił. Znajdziesz nie tylko sobie, ale i nam wszystkim czerwone łzy przyprawione każdą euforią i demoniczną potrzebą współtrwania w mroku. I zapamiętasz każdą z ofiar. Rozpoznasz ją po smaku. Po zapachu. I nie pozwolisz jej uciec od nas. Będzie nas karmić. Będzie pucharem dla kręgu. Reszta, to bydło. Tuczne bydło hodowane dla krwi. Przypraw ją nam każdym uczuciem. Im rzadszym, tym lepiej. Dzisiaj tylko ja piłam ciebie. Chcę jeszcze, jeśli się zgodzisz. Przyjdź do mnie, gdy skończy się ceremonia. Gdy nasycisz się krwią poległego.

 

Potem? Potem, to już była noc. Ici – bo tak się przedstawiła, wpuściła mnie do sypialni bez słowa. Zdjęła ze mnie całe udawanie i pozostawiła nagiego. Potem rozwijała bandaże, do których lepiły się jeszcze resztki gojącej pasty z nieznanych mi, aromatycznych liści. W świetle księżyca moje ciało nabrało barwy polerowanego srebra i poddało się autorytetowi gospodyni. Stałem nieruchomo, kiedy jej dłonie i usta sprawdzały, jak bardzo zostałem uszkodzony podczas ceremonii. Zlizywała mniejsze strupki i rozgryzała większe. Tam, gdzie wciąż pulsowałem bólem objęła mnie ustami. W futerale ust poczułem błogość. Nie sądziłem, że mogę poczuć rozkosz, kiedy rozmiękczy na mnie wszystkie hieroglify nożem uczynione zaledwie kilka godzin wcześniej. Zioła były naprawdę cudowne. A może to jej usta.

 

Leżałem wreszcie na jej poduszce, przykryty miękkimi włosami i jej oddechem niestrudzenie szukającym mojego smaku. Kłębiło się we mnie tyle pytań i wątpliwości. Przyszłość dobijała się o jasną ścieżkę, o pomoc i trwanie. A tymczasem to ja byłem towarzystwem, pokarmem i natchnieniem, któremu zamykała usta dzieląc się moją własną krwią ze mną. Była delikatniejsza niż komarzyca, gdy sięga po pokarm. I potrafiła spić ze mnie więcej. Krew zmieszaną z nasieniem… nie wiem, czy można doznać większego ukojenia, niż pozbyć się bólu i pożądania w jednym akcie. Ici umiała to zrobić. Nie wiem, ilu przede mną kłamała, że nigdy wcześniej i nigdy aż tak, ale chciałem wierzyć w te słowa, które pachniały mną tak bardzo, jakby moimi były. Wypiła mnie wystarczająco, żeby stać się rodziną. Na tym polegała siła kręgu? Rodzina, która zna swój najbardziej intymny smak? Musiałem sprawdzić. Zdecydowanym ruchem rozchyliłem jej kolana. Poddała się bez walki. Gorycz cytrusów zmieszana z ostrością pieprzu. Krzyk. Bezwiedny i niepowstrzymany.

 

- Przyjdź po moją krew – szepnęła, kiedy wróciła z zaświatów – przyjdź za tydzień. Nie proś, nie żebraj. Weź. Należy się tobie moja krew. Przyjdź wypić mnie, wychłeptać, weź wszystko, co udźwigniesz, a ja na plecach wydrę ci paznokciami wyznanie, którego nie powtórzy już żadna kobieta. A teraz śpij, bo świt już blisko. Jutro nauczysz się kim jesteś i dla kogo jesteś. Dziś jesteś mój. Dla mnie. Od jutra będziesz mój, ale dla kręgu. Krąg potrzebuje świeżej krwi, której dawno nie zaznaliśmy. Czekałam na ciebie. Musiałeś przyjść w końcu. Sądziłam, że będziesz kobietą, ale tak też jest dobrze. Śpij, jutro będzie dzień pełen nowości.

 

Zasnąłem i śniły mi się sny w fioletach i czerni. Pośród wiatrów nieprzyjaznych i demonów szukających sumienia, żeby je rozszarpać. Nie miałem sumienia. Przynajmniej własnego. Może teraz mam sumienie zbiorowe? Krąg stał się rodziną, którą dopiero zacząłem poznawać, ale czułem to nawet we śnie, że Krąg oddał się mi, tak jak ja jemu. Staliśmy się wspólnym ciałem, więcej niż rodziną – organizmem wypełnionym jednym celem i jedną potrzebą. Oni byli mądrzejsi, bardziej doświadczeni. Jutro zaczniemy działać. Nauczą mnie. Sztuki noża i smaku krwi. Wzniesiemy jeden toast i zaszumi nam w głowie jakby to był szampan na czczo wypity. Dziś? Spełniłem pierwszy puchar. Krew pokonanych smakuje ambrozją. Zwycięstwo oszałamia. Śmierć ogłusza. Wygrałem życie. Krąg. Organizm przyjął mnie w siebie i podzielił się wszystkim co miał. Nóż świecił się srebrną łuską ze stolika. Mój nóż, mój organizm, moje życie. Zamknąłem oczy i odpłynąłem w jutro. Z pełnym zaufaniem.

3 komentarze:

  1. w ramach jakiejś zabawy na blogu Zołzy Texy powstało coś takiego. miał być horror.

    OdpowiedzUsuń