Ogórek wyglądał zwyczajnie. Miał gęsią skórkę, świadczącą, że wyhodowany został w gruncie, a kolor i aromat jednoznacznie wskazywał, że ukiszono go w beczce, albo słoju. Błyszczał od kwaśnego potu, gdy sięgałem po niego.
- Twardy! – pomyślałem - Znać rękę fachowca i przepis pielęgnowany od pokoleń.
Kiedy ugryzłem, pod zębami zachrzęściło. Puściłem, choć sok wypełnił już usta i rezygnacja wymagała samozaparcia. Wewnątrz coś tkwiło. Wziąłem nóż i spróbowałem wykroić obce ciało. Broniło się.
Ogórek błyskawicznie przestał zachwycać wyglądem i nadawał się jedynie do zupy, nim skończyłem obieranie miąższu. Rękę po łokieć okryła posoka, a w dłoni został nagi, nieumiejętnie wypreparowany szkielet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz