Piękna pani pachnąca wanilią
stała na przystanku ze skrzyżowanymi nogami i patrzyła gdzieś poza widnokrąg,
ignorując doskonale zachwyt otoczenia, szukający na jej wystylizowanych na
azjatyckie licach odnaleźć choć cień wzajemności. Na centralnym deptaku Miasta kuliły
się do siebie dwa żółtka pływające w mazi potłuczonych białek. Wrona
przymierzała się do konsumpcji, udając, że niewiele ją obchodzą te wybałuszone,
żółte ślepie, jednak lądujący bez skrupułów gołąb, skłonił ja do żywszego
działania. A nuż pozbędzie się kruczej chrypki i zaśpiewa sopranem? Niektórym ptakom
udaje się. Nawet czarnym. Auta omszałe nocnym szronem skrzą się na parkingach, a nawet liche światło osiedlowych latarni potrafi pobudzić maski do diamentowego blasku. Pani jadąca tramwajem przez roztargnienie zapewne założyła bluzeczkę dużo młodszej siostry, bo na podróżnych wyglądał nie tylko pępek. Tuż obok stało dziewczę ciężkozbrojne, w buciorach, które pomniejsze jednostki mogłyby zdobywać ostrym trekkingiem, bojówkach i całym tym mrocznym anturażu, powodującym lęk przed zwróceniem na siebie uwagi. Niewiasta dysponowała udem o dwa rozmiary większym od kibici tej roztargnionej i wespół stanowiły bardzo interesujący pejzaż, sprawiający, że podróż była niebanalną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz