Podpompowałem
mięśnie i takie tam różne frymuśne historie do jakich oblizują się w
niedopowiedzeniach pragnący tak, albo inaczej. Musiałem, bo noc była chłodna i
nieco sflaczałem, a wyjść zamierzałem między ludzi, więc nie sposób upubliczniać
się takim wygniecionym i niedoskonałym. Jak bubel z fabryki, który chytrze
ominął stoisko kontroli jakości. Wydepilowałem front, peryferia i podcienie, założyłem
niebieski sweter i uznałem, że do kompletu dobrze byłoby wziąć zielone oczy,
ocieniając je dyskretnie szczotą lakierowanych rzęs. Lustro kontemplowało moje
gabaryty wyszukując niedociągnięcia. Namalowałem rumieńce, przyczepiłem
mimochodem pieprzyk na policzku, dobrałem kolczyki i parę innych świecidełek na
nadgarstek i szyję. Poćwiczyłem język, przewracanie oczami, pokręciłem
pośladkami w rytm lambady, aż lustro się spociło i wreszcie uznałem, że jestem
gotów stawić czoło rzeczywistości.
Odważnie
wyszedłem w przestrzeń. Wiatr bez zwłoki zaczął układać mi warkoczyki, aby
dokończyć stylizację nutą szaleństwa. Byłem z siebie dumny, jednak
podświadomość zaczynała jęczeć głośniej, niż karetki reanimacyjne w bojowych
chwilach. Coś było nie tak. Nie grało. Kłóciło się, doskwierało i przypiekało
niewysławialny niepokój. Rozglądałem się zielonookim zdumieniem, poszukiwałem zrozumienia.
Stopy ustawiłem, niczym do zdjęcia, nadając sygnał „być może”, ale i to nie
zakwitło przewidywalnym spokojem. Popłoch? Można wystraszyć się rzeczywistości,
która zachowuje się tak, jakbym był wyrzutkiem, degeneratem, obcym… A przecież
starałem się tak bardzo. Popełniłem kilkanaście bezładnych kroków idąc donikąd
z wystudiowanym wdziękiem, ale nie wzbudziłem ani braw, ani euforii. Dziwne to.
Zielonowzrocznie śledziłem otoczenie, aż nadeszło rozwiązanie – BYŁEM SAM!
Rzeczywistość była pusta nie licząc mnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz