środa, 24 listopada 2021

Mieszane uczucia.

 

          Węgorz dopiero wczoraj skończył delektować się rzadko używanym mózgiem dziewczęcia i wciąż był kompletnie pijany, gdy dał się schwytać w niewolę. Najwyraźniej, oszołomiony słodkim nektarem rozum nie zwiększył IQ węgorza, pozwalając uniknąć bliskiego spotkania trzeciego stopnia z drapieżnikiem w gumofilcach. Kilka interwałów czasowych wcześniej, dziewczę uciekało przed niespełnionym koszmarem, w jakim wuj Eustachy - 150 kg zjełczałej nieco wagi pracowicie leżąc na jej dziewiczej mizerii jęczał własną niemoc twórczą. Koszmar był spowodowany zatruciem pokarmowym osiągniętym z premedytacją, po spożyciu więcej niż kilku szklanek sfermentowanego soku owocowego. Dziewczę uciekając w popłochu przed nachalną imaginacją, trafiło bosą stópką na skaj jeziora i kręcąc niezbyt okazałym kuperkiem wbiegło na taflę wdzięczniej, niż pomieszkujący w szuwarach nartnik. Dziewczę najwyraźniej stworzone na boskie podobieństwo zdążyło suchą stopą pokonać kilkadziesiąt metrów, zanim woda otrząsnęła się z zaskoczenia i doprowadziła do zderzenia z ponurą rzeczywistością, prezentując przerębel głębinowy pierwszej klasy czystości. Dziewczątko, wciąż oszołomione, usiłowało ukończyć kurs pływacki realizowany w czasie przeszłym, jednakowoż pewna niezborność ruchowa spowodowała, że przed rozdaniem dyplomów zacumowała na dnie przerębla, tuż obok omszałego od glonów skamieniałego kloca, gdzie kilka wschodów słońca później przez oczodół odwiedził ją lekko wychudzony węgorz, błyszczący obecnie na ruszcie, świeżo pozyskaną tkanką tłuszczową kapiącą zuchwale na węgle.

 

          Drewno było bukowe, jednak jego doskonałość wzmocniły onegdaj ciała trzech pań, zasilając korzenie młodej rośliny substancjami odżywczymi o sporej ilości protein i wody. Niewiasty, sprowadzone gwałtem poniżej poziomu gruntu za kategoryczną odmowę współżycia ze spoconym panem w brązowej sukience oskarżone zostały o przejście na ciemną stronę mocy i wykorzystywanie ziół na potrzeby mistycznych rytuałów raczej odległych od pielęgnowanych w oficjalnych świątyniach. Dwie były absolutnie niewinne, dopóki kat nie zajął się kompletowaniem zeznań, a trzecia miała na sumieniu herbatkę rumiankową z dodatkiem suszonych malin, które zaserwowała ukradkiem nieślubnemu synowi młynarza w noc świętojańską, by skłonić go do wspólnych westchnień. Wspomnę jedynie półgębkiem, że skutecznie, choć związek raz skonsumowany nie doczekał się grzesznych owoców – chyba, że uwzględnić łapczywość buczyny, rosnącej do dziś na jej łonie i pazernie pożerającej tlejące kości. Drewno tak kaloryczne nie pogardziłoby i węgorzem, gdyby nie fakt, że ów dał gardło i popełniając rytualne harakiri zawisł ostatecznie wysoko na haku – znać, że los dopatrzył się w jego czarnej duszy serca harnasia.

 

          Hak zamocowany był u powały, wewnątrz małego kamiennego domku, który, choć bez ogródka i sztachet oferował każdej ofierze tymczasowe ciepło i skrócenie okresu połowicznego rozpadu z milionów lat do pojedynczych godzin. Kamienie zazwyczaj nie mają skłonności plotkarskich, jednak w ich niepojętym skupieniu na pewno mieszkają wspomnienia, a ich jakość, w połączeniu z brakiem znajomości kodeksu karnego skłaniają głazy do wiekuistej zadumy, miast strzępienia jęzora, by nie trafić za kratki. Materiał na domek pochodził z recyklingu niszczejącego za wsią zabytku, któremu chłopska erozja szkodziła bardziej niż historia, czy wpływ czynników atmosferycznych. Pech chciał, że kamień wędzarni pochodził z fałszywej ściany, stanowiącej katafalk niewiasty tak zdolnej, że bez pomocy kowala pozbyła się żelaznego pasa cnoty. Do utraty cnoty jednak zaprosiła już rzeczonego kowala, gdyż ręczną robotę lepiej oddać w dłonie rzemieślnika, albo artysty, niż babrać się amatorską papraniną. Właściciel pasa cnoty nie docenił talentów twórcy ludowego, a tym bardziej samorozwoju ślubnej niewiasty. Lekko zardzewiałym mieczem wypuścił z harcującej parki najpierw powietrze, później płyny i zabezpieczył pozostały materiał dowodowy na sąd ostateczny w granitowej szafie ukrytej pośród rodowych włości, żeby ułatwić identyfikację wiarołomców.

 

          Wieczór milczący bardziej niż zwykle pokraśniał z emocji. Czochrany wiatrem marszczył się nieco, przyglądając się zbliżającej biesiadzie. Węgle, nasycone już płomieniami do syta poczerwieniały z wysiłku i pragnęły zasnąć, węgorz spocony niemożebnie wyszczerzył się w paranoicznym uśmiechu pośmiertnym, a domek oszołomiony aromatycznym dymem przez dach pozbywał się nadmiaru odkurzonych wspomnień. Niczego nieświadomy gospodarz zdejmował z haka pachnącą dymem wędzonkę, otoczony wianuszkiem głodnych niebożątek, którym świat oszczędził znajomości kronik historii. Mawiają, że brak jej znajomości zubaża człowieka, jednak nie każdą historię chciałoby się poznać do końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz