- To już dziś! –
ekscytacja przerosła nawet emocje porannego wzwodu, wypielęgnowanego
niegrzecznymi snami.
Strąciłem kołdrę
w czeluść oceanu. Dywan nie protestował zbyt zajadle. Tylko szklana wyspa potrącona
łyżeczką zakwiliła rzewnie i pękła.
- Niech to
szlag! Zorba zapewne powiedziałby „jaka piękna katastrofa”.
Niespodziewana erupcja
szklanego wulkanu nie mogła ostudzić nastroju. Obudziłem się pluszowy i
romantyczną duszę ledwie zmieściłem w wyposzczonej sypialni. Co prawda
odkurzałem w tym miesiącu, ale przy TAKIEJ OKAZJI mogłem to zrobić raz jeszcze.
- Przecież dziś…
wróci ONA!
Z wdziękiem
pasikonika pognałem do łazienki, nie przejmując się absolutnie własną nagością telepiącą
w chłodzie lustrzanego wzroku. Najwyraźniej zwierciadło z przedpokoju chciało zakpić
ze mnie, ale pokazałem mu język. Wiedziałem, że tyłek, to ja mam na pewno. Niebagatelny.
Rączo zająłem strategiczne miejsce przy umywalce. Ogolić się, pod pachami też.
No i wypucować tego tam łapserdaka, żeby mi wstydu nie przyniósł. Woda po
goleniu, lekkie muśnięcie głowy grzebieniem, żeby wytrząsnąć ewentualne przeszłości…
- Myć? –
zakwitła we mnie drobna niepewność – Lepiej umyć, żeby żenady nie było. I
szpony opiłować na krótko, bo jeszcze podrapię Moją Kruszynkę.
Zabiegi mnożyły się
niczym menu w renomowanym SPA, ale przecież wielki dzień już się zaczął!
Zafundowałem sobie pełen pakiet zabiegów, z potrójną lewatywą włącznie. Puste
rurociągi pokarmowe pobudziły wreszcie motyle do ćwierkania. Nie umiałem tak
wdzięcznie i dziewczęco i moje motyle buzowały basem, jakby były szerszeniami,
czy trzmielami XXL. W takich warunkach depilacja pośladków, to pryszcz. Emocje
stłumiły ból.
Zegar raz wlókł
się niepomiernie, to znowu galopował wypatrując nagrody za Wielką Pardubicką. Powtórzyłem
opryski. Dezodorant wgryzł się we mnie, aż syknąłem. Jednak depilacja, to wcale
nie taki pryszcz. Nawet trzmielo-motyle ucichły, czekając aż wybuchnę.
Zerknąłem na fotografię stojącą na ołtarzu pomiędzy kwiatami i uśmiech
rozproszył chmury. Była piękna. I dzisiaj… Och! Depilacja, to jednak pryszcz.
Warto było pocierpieć. A dezodorant zdążył odparować, więc pora na resztę
zabiegów. Konsjerża nie miałem, pokojowych też nie.
- Zresztą,
sprzątać lepiej na golasa, żeby nie uświnić koszuli i kantów w spodniach nie
zdefasonować.
Poszedłem na
całość. Przebrałem pościel. Ona chyba lubi flanelową? W kwiatki, czy w misie?
Ja miałem tylko jakieś kraty – bez sensu! Po babci została jedna z czegoś egzotycznie
miękkiego. Tamtą przynajmniej zna. Kiedyś… Och! Założyłem białą. Kraty
absolutnie nie pasowały do powagi chwili. I kanty od długotrwałego leżakowania
na półce również nie. Wyprasowałem pościel na wszelki wypadek i skropiłem czymś
pachnącym. Każda kobieta chyba lubi, kiedy prześcieradło pachnie?
Odkurzacz, jak
natrętna mucha bzyczał i bzyczał, usiłując pożreć stłuczoną szklankę. Dopiero
jak ta ukąsiła mnie w duży paluch – ochłonąłem i pozbierałem ręcznie, tyłek
wypinając pod niebiosa. Rowkiem przepłynął detaliczny przeciąg. Zadrżałem.
Dobrze, że nie zarżałem.
- Wywietrzyć.
Koniecznie!
Wydawałem sobie
polecenia i karnie realizowałem całe pakiety rozkazów, żeby samcze gniazdo
przekształcić w świątynię miłości. Malować? Nie. Za późno już. Więcej kwiatów?
Nie chciałem jej oszołomić aż tak, by zamarła w pół kroku. Miała tylko lekko
zwiotczeć w moich ramionach i dać się ponieść przez wszystkie piekła namiętności
tego świata. Poranność wzwodu była już lekko przechodzona. Czas mija
nieubłaganie, a sterczenie nadaremno zaczynało doskwierać. Opłukałem zimną wodą.
Twarz też.
- Spokojnie.
Jeszcze dwie-trzy godziny.
Żeby nie
zwariować zabrałem się za mycie okien. Przesadziłem też zwiotczałe kaktusy wyglądające
na śmiertelnie chore, schowałem do szafy parasole z połamanymi odnóżami, a
sprzęt wędkarski wepchnąłem za regały, żeby nie straszył pióropusz batów z
wesoło podrygującymi, kolorowymi spławikami. Już dawno miałem je pochować, bo
zaczęły wrastać w palmę stojącą w rogu pokoju. Lepiej nie spotkać się z
pytającym spojrzeniem Mojej Pięknej Pani, gdy pierwszym rzutem oka natknie się
na niezatapialny dowód moich prymitywnych aspiracji. W życiu nic nie złowiłem,
poza katarem i dwoma mandatami za łowienie poza zasięgiem karty wędkarskiej.
Wędki nawet nie
zajęczały, kiedy wpychałem je w pajęczyny za meblościanką. Tam chyba nie
zajrzy? Skamieniałem na chwilę i na wszelki wypadek wepchnąłem jeszcze głębiej.
Nie. Nie zajrzy! Będzie mi patrzeć w oczy, a ja zajmę jej zmysły pieszczotą.
- Wraca!
Wreszcie do mnie wraca!
Tańczyłem
obijając się o meble. Jeszcze godzina, bo więcej nie wytrzymam. Pojadę po nią. Odbiorę
osobiście. I choćbym miał sterczeć w deszczu i dziesięć w skali Beauforta wiało
mi w pysk, wezmę na ręce i przyniosę do naszej oazy, żeby nacieszyć się ciepłem
bliskości.
- Nie! Nie będę
dłużej czekał!
Cierpliwość
nigdy nie była moją mocną stroną, a dzisiaj, to już kompletnie straciłem rozum.
Pójdę. Naprawdę, pójdę i będę czekał na nią. Siedzenie w domu wydawało mi się niegodne,
mało męskie, zbyt tchórzliwe. Uczuciem mogłem przecież zmienić klimat w
północnej Afryce, a siedzenie i gryzienie pazurów nie przystoi komuś z takim
rozmachem. Szerszenie zabrzęczały we mnie gniewnie, przyznając mi rację.
- Idziemy! –
krzyknąłem do nich donośnie.
Mało brakowało,
a emocje wygnałyby mnie nago w świat. Ocknąłem się w otwartych drzwiach, osaczony
podejrzliwym wzrokiem sąsiadki, szczęśliwie na wpół ślepej.
- Dzień dobry –
bąknąłem i w panice wycofałem się do okopów.
Koszula była
zbyt ciasna, aby objąć tors wypełniony westchnieniami, a krawat stał się obrożą
trzy numery zbyt małą. Spodnie? Kto zapinał zamek przy pełnym wzwodzie, ten
wie, że to niełatwe i grożące trwałym kalectwem. O wypadek nietrudno, gdy ręce
rozbiegane dygoczą, a materiał sztywny sugerował burzę podskórną. Porwałem kiść
kwiatów z wazonu, który z rozpaczy rozchybotał się na stoliku.
- Idę! –
krzyknąłem do świętego obrazu prosto z Lichenia przywiezionego przez babcię,
aby uchronić mieszkanie od złych spojrzeń i klątwy kościelnej – wrócę z NIĄ!
Wiatr opowiadał
niestworzone historie, gdy gnałem przez miasto. Gdzieś tam… miała pojawić się
ONA. Byłem grubo przed czasem, gdy otwierałem drzwi zakładu, ale sekretarka
była wyrozumiała. Uśmiechnęła się z lekkim przekąsem, wskazując stojące pod
ścianami krzesła i gazety sprzed miesiąca zaczytane na śmierć w niecierpliwych dłoniach
podobnych do mnie.
- Czy ktoś
czekał z równą niecierpliwością, jak ja? Absolutnie niemożliwe!
Mało nie
rozszarpałem jakiegoś kolorowego miesięcznika pełnego plotek i wielkiego
świata. Szczęściem, drzwi się otworzyły i wyszedł kierownik, trzymając pod
pachą duże pudło.
- Już pan jest? –
zdziwił się, ale zawodowy sznyt wziął górę – już idę po nią. Zespół się
postarał i jest jak nowa.
Chwilę później
wrócił, w ramionach trzymając martwą lalę. Chwyciłem, czując niepohamowaną siłę
miłości.
- Jesteś
wreszcie! – szepnąłem jej do ucha i włączyłem. Popatrzyła na mnie, jakby
wstawała po długiej chorobie:
- Dzień dobry Kochanie…
Tęskniłeś?
Bardzo lubię Twoje poczucie humoru. Jak zawsze doskonale napisane i aż poczułam ten dygot podskórny i naskórny czekając na... puetę.
OdpowiedzUsuńZnakomicie się czyta.
miło słyszeć. gorzej, że poczucie humoru może okazać się prawdą. sprzedaż laleczek rośnie. czytałem już o ślubie z lalką i dyskusje o prawach i dyskryminacjach takich lalek. Wywody o "przemocy domowej", zboczeniach i gwałtach - można zgwałcić toster? albo żelazko? świat całkiem na głowie.
UsuńŚwiat, który nas otacza jest takim jakim go tworzymy. Ludzie chorują - tylko mam wrażenie, że największą plagą nie jest obecnie jedynie słuszna epidemia, ale dehumanizacja we wszelkich płaszczyznach. Więcej miłości okazywane jest urządzeniom, niż człowiekowi.
UsuńTak - to smutny wniosek. Niedługo maszyny będą czuć, a nasz gatunek ulegnie mumifikacji.
Jednak te stwierdzenia tylko pokazują wartość Twojego opowiadania - pokazujesz.
analogowy, mały świat znika. teraz wszystko jest sieciowe.
UsuńUFF, erzac to znamię współczesności. Środki zastępcze także online, a nawet przez telefon. Cóż, jest popyt, więc nic dziwnego, że rosną w siłę.
OdpowiedzUsuńZnajomemu koledzy w żartach sprezentowali lalę, pokazał, jak jest zimna, bezduszna, z plastiku, więc jak pocałować taką sztuczność?
Zasyłam serdeczności
a jednak. nauka rozwiąże problem zimnych ust cybernetycznej zabawki. i na dodatek będą pachniały czym zechcesz. w dowolnym języku.
Usuń