Przyszedł do mnie. Nie wiem, czy świadomie, czy przypadkowo, jednak bez pytania otworzył zamknięte na trzy zamki drzwi kluczami, których mieć nie mógł, a ściągając buty w przedpokoju oświadczył:
- Jestem Głównym Bohaterem! – przedstawił się arogancko i nie czekając na ripostę oddalił się w czeluściach apartamentu (raptem sześćdziesiąt metrów kwadrat) tonąc w niepojętych kazamatach niezbyt wypielęgnowanej łazienki, celem doprowadzenia gabarytu do perfekcji wystarczającej na przegląd wojsk zaprzyjaźnionych.
Dzwonek powtórnie zerwał mnie z siodła i gdy tylko uchyliłem wierzeje – pojawiła się ONA. Piękna, nienaganna i tak eteryczna, jak ostatni z cumulusów omdlewających w obliczu słonecznej zachłanności. Zaskakująco – bezsłownie wybrała toaletę, chcąc najwyraźniej skroplić uczucia tętniące tak mocno, że burząc krzywiznę łuków sukni więdły w krzyku układu wydalniczego.
Wtedy… Och! Wyleciały drzwi! Kopnięte przez Troglodytę, King-Konga, zagłodzonego Rambo działającego pod wpływem psychotropów…
- Ty! – pionierski Agresor zbombardował moje bębenki uszne, wątrobę, a nawet szóste zmysły, których dotychczas nie podejrzewałem w sobie – siad!
Przekaz wzmocnił słowem wulgarnym, a choć podobno sikają w przysiadzie jedynie kobiety, to jednak (pod wpływem woli zewnętrznej) poczułem przynależność do płci niewieściej i nim ukląkłem, już miałem uda parujące wrzątkiem moczu, malującego na posadzce mapę nieznanych krain. Eldorado? Klondike? Sezam zaczynał się fantasmagorzyć przed moją niespełnioną uległością, gdy z kuchni wychynął Agresor.
- Siad - jakiś taki mało wyrafinowany był, wsobny i przewidywalny – masz kieliszki?
- Gdzie one? – Główny Bohater zapytał zbyt lakonicznie, żebym zrozumiał, mimochodem uruchamiając we mnie przedostatnią czynną myśl – Wiesz? Bo jeśli nie, pistolero przesunie twą głowicę, ku nieskończoności.
Zaprzeczyłem karkiem, nie mając już sił na werbalną interakcję, ani nawet na fizjologiczną eskalację – wyszczałem z siebie już wszystko.
Główny Bohater stroił właśnie Kolta, albo innego Webstera, Magnuma, czy co on tam trzymał pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym na wysokie „ała” trafionego celu płci dowolnej – i bynajmniej nie był to odbezpieczony, obrzmiały członek, rozmiarem aspirującym ku teatralnym achom i echom rasowych kurtyzan.
- Odpuść – poprosiła niespodziewana odsiecz poprawiająca pas i stringi jednocześnie. Ona, dryfująca z łazienki – Byłam pierwsza!
Obawiałem się, że to dopiero początek licytacji, jednak trójkąt niewoli oplatał mnie bez litości. Bardziej skłonny byłem poddać się wizji Amazonki najwyraźniej niezaspokojonej mimo dłuższego pobytu w toalecie.
- Dość – Główny Bohater nie tolerował miękkich uczuć, czy uległości. Skłaniał się raczej ku brutalnym rozwiązaniom ostatecznym. Chętnie ze Śmiercią wypijał kielicha (na koszt Śmierci) każdego wieczora, nim księżyc zdążył ściąć łeb słoneczny z więdnącego firmamentu, na jego pohybel - Będzie mój!
- Hola, hola – zaoponował Agresor, jednak poczuł na grzbiecie nieubłagalny, zmasowany ciężar wzroku tych-co-przybyli-wcześniej!
Czułem się zawilgotniałym pudlem, zbesztanym wzrokiem bezwzględnego pana, rannym jagnięciem w kłach głodnego stada wilków, niewolnicą przypartą do ściany wzwiedzionym wieloczłonkiem gangu… bezpłciowym strachem, nad którym raczył zagórować Majestat.
- Dość! – niespodziewanie zawtórowała Samica chyba jednak oswobodzona z jarzma fizjologii. W tanecznym pląsie, z bojowym image v853, gorsecie w panterkę i boskiej powierzchowności, namaszczonej oliwą z zimnego tłoczenia, choć (jako laik) nie wykluczam oleju kujawskiego, stanowiącego antidotum na ocierki, ukąszenia, czy też pomniejsze rany delikatesów cielesnych ruszyła lekko w moją stronę
- Dość – mój głos nie mógł być niczym więcej, jak tłem. Echem ryku wielkich.
Największy Bohater Pośród Wilków zerknął ku Najdorodniejszej z Samic i chwycił ją za rękę. Obcy lustrował oboje, czując się wykluczonym niedoparkiem. Tylko ja mógłbym uprzyjemnić jego samotność… Ale przecież on, Agresor, był ponoć zaprzedanym hetero…
Wzrok Wielkich przenikał wzrok Równie Wielkich, gdy w milczącym starciu prężyli muskuły i niewysłowione groźby, od których padały pchły jeszcze nienarodzone. Gwiazda mojego odbytu już na starcie była przegrana. Na kolanach poszukiwałem wybawienia, z oczami pełnymi łez rezygnacji, gdy nade mną furia rozkołysała niebo. Drżałem i łkałem bez końca. A potem z nieba spadła maczeta gorejąca posoką tych, którzy przyszli pierwsi. Uciekałem nieznacznie gdzieś za miedzę, kiedy sparaliżował mnie krzyk zwycięzcy.
- Hola, hola!
Zwinąłem się w kłąb przetrwania, obnażając przenoszone dziewictwo. Agresor właśnie rozpinał rozporek, gdy dogorywająca Samica przecięła mu rdzeń kręgowy. Zanim zrozumiał, że nie żyje dostrzegł jeszcze, jak Główny Bohater własnymi jelitami dodusza Samicę. Wszyscy polegli w stygnącej kałuży splątanego DNA, a ja… trwałem z wypiętymi pośladkami…
I wszystko mogłoby się już zakończyć szczęśliwie, jeśli szczęściem jest klęczeć z wypiętą golizną wycelowaną w kierunku wszystkich bez wyjątku lokatorów i lokatorek największego bloku na osiedlu, gdyby nie pętla czasowa, która jakoś nie sięgnęła mnie, lecz skwapliwie podniosła z ziemi moich niechcianych gości.
I tak – ja trwałem w wypięciu, lokatorzy w zachwycie czekali na kolejną jatkę, a mimo tłoku, w cudowny sposób przedostał się do wnętrza Główny Bohater. I nie czekając na Samicę, ani Agresora wszedł. We mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz