Dziewczęta
chudsze od wygłodniałych pajęczyc snuły nić losu wewnątrz bieżącego, zapewne
wątłego poranka. W czarnych rajstopach, brodząc pośród sennych tubylców,
wymieniały się leniwie uwagami, rzucanymi beztrosko w czarną dziurę sieci
ssącej cyfrowe dane z mikroskopijnych mikrofonów. Staruszka zminiaturyzowana
przez czas i geny powiodła na popas psa wielkości kuca i chyba porozumienie
pozazmysłowe pozwoliło im zachować łączność przewodową po obu stronach rzemiennej
smyczy pośród osiedlowych alejek. Kwitły tajemne krzewy o wiśniowym kwieciu,
magnolie ośmiecały nogi własnej genealogii, płowiały fiołki i narcyzy. W
parkach niepostrzeżenie dojrzewały wonne zioła, o zaprogramowanym odgórnie, medycznym
przeznaczeniu, dostępnym wyłącznie jednostkom wtajemniczonym, lecz wkrótce i
one wyzioną aromatycznego ducha, pod ciosami zmasowanej agresji kosiarek
spalinowych. Patrzyłem na zalążek wąsa osobnika, skazanego zapewne przewlekłą
chorobą, na cielesne dążenie ku ideałowi kuli, lecz ten beztrosko uśmiechał się
do treści sączących się na żądanie z dowolnego paluszka łechcącego monitor.
Zerkam-widzę-zauważam-ignoruję. Dostrzegam jedno, o innym nie mając pojęcia.
-
Ach! – Znów udało się nie dostrzec skisłego smrodu kloszardów i ich oślinionych
od nędzy pożądań!
-
I Rzeka płynie, jak wczoraj płynęła, choć dziś więcej mętna, zmarszczona,
szperająca zachłannie między szuwarem młodszym od tegorocznego szczypioru.
-
Miasto dźwięczało obcą mową, nachalnie wciskającą się pomiędzy swojskie
przekleństwa, sarkaniem na drożyznę, czy rosło plotkami zrodzonymi podczas
upojnej nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz