Blondwłosy warkocz, obleczony był więcej
niż dostatnio w urodę – nosicielka po prostu szła, bezwiednie, we własnym widnokręgu, wygaszając rozkojarzonym
młodzieńcom spragnionym dojrzałej kobiecości blask niedogrzanego słońca. Niosła
ciężkie, przedświąteczne siatki zniechęcając przypadkowych adoratorów do zaczepek,
sugerując raczej wykrycie obiektów mniej obciążających ciągi dalsze (bądź wątłe
bicepsy) do wiosennych amorów. Pisklęta pieszo i na trójkołowych rowerkach
eksplorowały otoczenie, podświadomością ledwie zauważając aromat magnolii, bądź kwitnące
alergicznie leszczyny. W czubkach nadal nieskromnie odzianych drzew przeplatają
się miłosne pieśni na zgubę co bardziej romantycznych duszyczek. Bo na
chodnikach bezwstydnie wygrzewają się psie gówna i tylko czekają okazji, by
uczepić się podeszwy trwalej od psiego rzepa, czy gumy do żucia. Tymczasem, psy starsze od
właścicieli powłóczyły nogami i wzrokiem, drepcząc chybotliwie wzdłuż rowu, w
którym ani krzty wody na ugaszenie pragnienia.
Może to klątwa za grzechy przodków,
jednak bezwolnie spotykam osoby płciowo niezdecydowane. Wystarczy parę kroków,
a już KARAMPUK (istota pierwotna, peerelowska, płciowo zdezorientowana trwale i
dożywotnio, archetyp fioletowego teletubisia) raczy kusić mnie nagim ramieniem, dekoltem odważnym, a nawet nóżką
wdzięczącą się pośród granitowych kostek. Poszkodowana płciowo niewiasta z
bródką starannie wypielęgnowaną, cierpiąca anoreksję wmówioną sobie osobiście,
wdzięczy się do kamery telefonu pośród starówki (m. powiedziała w ubiegłym stuleciu, że jestem jedynym znanym jej
człowiekiem, który potrafi wykryć w Mieście starówkę. Wyjechała hen, więc już
nie powtarza). Przypominam sobie obraz wczorajszy, pełen straumatyzowanych, masowo
i radośnie okupujących każdą, co bardziej renomowaną miejscówkę pośród
rynkowych ogródków przyklejonych do wiekowych drzwi restauracji, gdzie szklanka
wody kosztuje więcej, niż pełnowymiarowy obiad w mlecznym barze. Roześmianych królowych
życia opakowanych markową odzieżą z której metki jeszcze nie zdążyły spaść, korzystających
z łaskawości tutejszej, kwietniowej aury. Mijałem malarzy, grajków, żebraków i
spatynowane spray’em pomniki udające spiżową niewzruszoność, by za grosz w
dowolniej walucie pozwolić mięśniom na rozwiązłość. Każdemu wolno manifestować.
Ja? Nie chcę. Uczę się powściągliwości, jednak wychodzi mi to żałośnie.
Każdemu wolno, tylko nie każdy ma co manifestować, albo nie wszyscy rozumieją sens.
OdpowiedzUsuńPrzyzwyczaiłam się do sinych, gołych kostek, ale nie mogę jakoś przywyknąć do spodni męskich, w których siedzenie opada fałdami do chodnika niemalże, czy to taki trend czy niechlujność?
skoro można być dumnym z dziur w spodniach, to dlaczego nie nosić o sto numerów za duże? mi również nie podoba się podobna "moda".
Usuń