Kawki najzwyczajniej w świecie przeszły
na dietę wegetariańską i pośród młodej zieleni trawnika pasą się troskliwie pielęgnując
boczki i poziom cholesterolu. Zaraz potem zaszarżował Zorro z papierosem ustach
na rączej hulajnodze i mijał kobiety odziane w spodnie, czy spódnice pełne wielobarwnych
kwiatów, by skłonić wiosnę do większego zuchwalstwa. Bez zauważenia minął nawet
pancerną, fałszywą blondynkę idącą w butach o bardzo grubych i pękniętych w pół
podeszwach oraz staruszkę o twarzy wypłowiałej, pomarszczonej niegodziwością
świata czekającą na łaskawość sygnalizacji ulicznej. Na przystanku
prowokacyjnie zatrzymało się dziewczę o nogach nagich aż poza granice pośladków,
a naprawdę krótkie spodenki usiłowały sam-nie-wiem-co. I taką która absolutnie koniecznie
chciała się podzielić z otoczeniem wizją nowego kolczyka, pilnującego żeby się jej
pępek nie rozwiązał podczas spaceru.
Im bliżej Rynku tym pośpiech mocniej
kłuł w oczy. Paradoksalnie bo przecież tam można pozwolić sobie na lekkomyślne
gapienie się na attyki i frontony kamienic bez obawy uszkodzenia ciała o
karoserię maszyny prowadzonej ręką śpiocha, bądź oszołoma. Cieleśnie bogate
kobiety gnały do swoich tajemnic, jakby świat się właśnie kończył, czy zaczynać
miał, a one z niedoskonale namalowanymi brwiami nawet zdziwić się nie będą
umiały. Na krawędzi rynkowej pierzei zastygł w swoich wypukłościach tajemniczy
strażnik przestrzeni i niczym kobra pozwalał się uwodzić rzewnej melodii
saksofonu.
A z tymi telefonami, to jawny obłęd
Panie! Chłopiec wiódł wybrankę, trzymając za rękę, żeby mu się nie zapodziała,
a ta zatopiona w rozmowie telefonicznej nawet tramwaju dostrzec nie umiała, ledwie
wspominając o miłości wstydliwie ukrytej pod nastoletnimi powiekami i czarną
czuprynką. Tuż obok ręcznie malowany rudzielec wdzięczył się do monitora i
uśmiechał tak rozkosznie, że gdyby telefon miał duszę – rozpuściłby się z
zachwytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz