- Qerblium inquosam – zakląłem, licząc,
że skarcę podwodną mątwę, lecz ona dryfowała swobodnie, ignorując umiarkowanie
zachmurzone niebo, jawnie sugerując obelgę mojej gorączkowej inwokacji.
Usiadłem na zadzie dumając nad
bardziej wyrafinowanymi zaklęciami.
- Ixxxyglium pantevotam! – pozostało bezbronne
wobec klątwy…
- Theobrasuso completicux! – najbardziej
radykalna szansa zawiodła i pozostało się poddać, gdy wpadł mi do łba pomysł zaiste
szatański:
- Urośnij wreszcie franco! – wrzasnąłem,
wątpiąc w niepokalaną siłę instynktów, poród smrodu płomieni daremnych, i wstąpiłem
na gnilną krę, aby skroplić negatywne emocje w otmęcie dna ruczaju.
Było potwornie zimno, a ja cieszyłem
się sławą najbardziej krwiożerczego samca, otoczonego chmarą kamer. Niestety –
bezzasadnie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz