- A to proszę
państwa chyba najdziwniejszy obraz w naszej kolekcji - przewodnik zatrzymał się
i wskazał ręką na zimowy pejzaż nie oglądając się nawet. Widać, że słowa, które
mówił powtarzał tak często, że nawet płuca wiedziały, kiedy przyjdzie czas na
oddech – Jeśli przyjrzą się państwo dokładniej, to gdzieś, w tej otchłani
śnieżnej, między górami na horyzoncie, a nami, odkryją państwo malutką, męską sylwetkę. Wydaje się być zagubioną, szukającą pomocy i wsparcia.
- Chociaż obraz
jest bez wątpienia oryginalny, – po krótkiej przerwie kontynuował – a jego
pochodzenie nie budzi najmniejszych nawet wątpliwości, postaci, która znajduje
się na obrazie trzydzieści lat temu nie było. Wiemy o tym, ponieważ posiadamy
archiwalne zdjęcia; tak zwany paszport dzieła. Zresztą, rodzina malarza również
nie przypomina sobie, aby na tle gór występowała jakakolwiek istota, a tej,
która jest nie pamiętają ani z obrazu, ani z życia artysty. Niestety, nie
możemy zapytać autora, bo nie żyje od wielu lat, a za jgo życia obraz
zachowywał się bardziej statycznie.
- Tak, proszę
państwa – podniósł głos i słychać w nim było dumę – bo to nie koniec
niewytłumaczalnych zdarzeń. Postać, jaka pojawiła się na obrazie… przemieszcza
się! Po wielu latach obserwacji okazało się, że postać na obrazie można
zaobserwować w różnych miejscach! Zupełnie tak, jakby spacerowała po
zaśnieżonych bezdrożach szukając czegoś w białym bezkresie. Są na to dowody w
postaci serii zdjęć, z których wynika, że każdego roku w trakcie wiosennej
równonocy nasz tajemniczy bohater zmienia lokalizację! Nie ustajemy oczywiście
w wysiłkach, żeby uwiecznić ten niesłychany epizod, jednak zawsze coś stanie na przeszkodzie, jakby życie chciało zachować dla siebie tę tajemnicę. Albo sprzęt
się na chwilę zawiesi, albo awaria oświetlenia, czy zasilania – istne fatum. A
kiedy już sytuacja zostaje opanowana, postać stoi równie żałośnie, co
niewzruszenie w nowym miejscu.
***
Dzień był
zwyczajny, nic wielkiego. Podobno równonoc wiosenna kiedyś… Dziewczęta
tańczyły, chłopcy popisywali się sprawnością, a kiedy noc zaczynała zlizywać
pot z młodych ciał, to ciała ukradkiem łączyły się w pary i wymykały poza krąg
świateł ognisk, by rozśpiewać noc miłosną ekstazą. Ale to było kiedyś. Nie
ukrywam, że istniała dziewczyna, której chciałem podać rękę w taką noc i pobiec
z nią w bezkres nocy, aby zawtórować jej pieśni własnym, tryumfalnym krzykiem
spełnienia. Istniała, tylko mi brakowało odwagi, by zaprosić ją w krąg ognia i poprosić, by dla mnie zatańczyła,
kiedy ja będę pilnował ognia pośród męskich przechwałek schładzanych grzejącą
się wódką.
Umówiłem się z
nią właśnie w tym muzeum, bo bardzo lubiła obrazy, a ja gotów byłem na
wszystko, byle z nią do towarzystwa. Przyszedłem wcześniej, żeby nie
powiedzieć, że dużo przed czasem. Nie mogłem spać, więc wybrałem się jak idiota
zakochany po uszy dwie godziny za wcześnie i teraz, gdy właśnie otworzono
muzeum tułałem się samotnie po pustych salach z braku innych pomysłów.
Postanowiłem obejrzeć ekspozycję, aby, gdy przyjdzie patrzeć już tylko na jej
sylwetkę, twarz i oczy wydłubujące z obrazów doskonałość. Leniwym krokiem
przeszedłem oglądając obrazy po kolei, aż bezmyślnie zatrzymałem się przy
jakimś zimowym pejzażu. Góry, z których niczym z wulkanu wylewał się śnieg –
kipiący, skrzący się i nieskończony, zasypujący ziemię ze wszystkim, co na niej
wyrosło. Krzewy obciążone ponad miarę stawały się garbami, a sosnowe gałęzie
załamywały ręce, bo zachłannie nałapały diamentowych gwiazd ponad swoje siły. W
obrazie czuć było ciszę doskonałą i chłód – biało-błękitny, jak oddech wilka
wygłodzonego zbyt długą zimą.
Myślałem właśnie
o niej. Obraz nie mógł z nią konkurować, bo żaden obraz nie może konkurować z
rzeczywistością. Stałem tam i marzłem od widoku, jednak cisza z obrazu pomagała
mi skupić się na własnych mrzonkach. Sam nie wiem, jak to się stało, ale stało
się – wyciągnąłem nieświadomie dłoń i dotknąłem narożnika obrazu, jakbym
sprawdzał czy śnieg jest równie zimny, na jaki wygląda. Był. Ale kiedy
odrywałem dłoń, brzeg obrazu uniósł się lekko, jakbym odkleił go od płótna.
Dziwne, ale pod spodem też był śnieg. Wiem, bo dotknąłem i on również był
zimny.
Później było już
kompletnie źle i przeklinam chwile, które nastąpiły. Dotykając drugi, czy
trzeci raz obrazu zauważyłem drobny ruch – to moja ręka pojawiła się na
obrazie. Czasu miałem aż nadto i eksperymentowałem. Ręka wchodziła w obraz bez
trudu. Nabierałem śniegu garściami i chłodziłem usta. Piłem śnieg z obrazu! A
potem wniknąłem weń cały. Spacerowałem po chrzęszczącym śniegu. Mróz trzymał,
choć słońce rozpalało iskry w bieli.
Głupiec! Głupiec
i tyle! Zgubiłem się w tym bezkresie. Nie umiałem się odnaleźć. Krzyczałem,
jednak nikt nie przyszedł. Potem zobaczyłem ją. Szła wolno, patrząc więcej na
zegarek niż na obrazy. Była wyraźnie zniesmaczona moją niepunktualnością. Z
czasem rosła w niej wściekłość, a następnie rezygnacja. Minęła mnie i więcej
nie wróciła.
Skończył się czas
i przez rok trwałem przyszpilony do obrazu, żeby po roku znów mieć jeden dzień
i jedną noc na szukanie wyjścia. Cały rok przypominałem sobie każdy krok i
gest, żeby wrócić, jednak nie udało się ani po dwóch, ani po piętnastu latach.
Wciąż próbuję. Dziewczyna? Pewnie zapomniała o mnie. Teraz pewnie jest już
zgorzkniałą, oszukaną przeze mnie staruszką, której zmarnowałem życie. Może
pocieszyła się, albo udało się jej zapomnieć, czy spotkać kogoś, dla kogo warto
było żyć.
Dzisiaj też
szukam wyjścia. Bez tchu biegam, usiłując poczuć zaduch muzealnej sali pełnej
spoconych ciał. Na tle tutejszego chłodu na pewno będzie wyraźny. Słucham
głosów, ale głosy docierają z zewnątrz. Jakaś młoda kobieta wyciągnęła rękę w
stronę obrazu. Patrzyłem na nią z nadzieją. Odklej, proszę odklej brzeg, a
wtedy już na pewno znajdę wyjście. Żebrałem całym sobą, a jej szczupłe palce o
pomalowanych na niebiesko paznokciach były tuż-tuż
***
- Proszę nie
dotykać eksponatów – karny głos przewodnika został poparty gestem. Chwytając
kobietę za rękę odarł mnie ze złudzeń – Pani rączka może być czyściutka, jednak
wilgoć gotowa uszkodzić dzieło, a bakterie i grzyby na płótnie rozwijają się
bardzo chętnie. Nie wolno dotykać. Proszę pamiętać.
i tak oto jedna niespodziewana rzecz... zachcianka? ciekawość? skok w bok? zmienia całe nasze życie...
OdpowiedzUsuńproblem polega chyba na tym, ze przy narodzinach ktoś zapomina zostawić instrukcję obsługi i takie tam... papierki. więc potem człowiek kombinuje i nie wie nigdy - dobrze, czy źle zrobił. a kiedy się dowie, to zazwyczaj baaaardzo boli. i nie da się wrócić, bo to gra bez powtórzeń.
UsuńPrzywołałeś wspomnienie z dzieciństwa albo może z wieku nastu lat, wspomnienie o obrazie, na którym pojawiała się postać i zmieniała miejsce - skąd to? Film czy książka? Nie potrafię sobie tego przypomnieć, ale pamiętam, że bardzo mnie to fascynowało, tak jak i postać starzejąca się na obrazie, a w rzeczywistości zachowująca młody wygląd, ale to chyba z Dickensa czy może opowiadania Poe. Dałeś mi do myślenia :D
OdpowiedzUsuńportret Doriana Greya? pisząc nie myślałem o tym akurat, ale Tobie chyba chodzi o to właśnie.
UsuńNie, to jeszcze było coś innego. Może gdzieś kiedyś jeszcze na to trafię.
Usuńto pochwal się, jak sobie przypomnisz.
Usuń