środa, 29 kwietnia 2020

Wymierające aspiracje


Kulturę zachciało mi się krzewić. Może nawet fizyczną. Generalnie wszystko to się we mnie kłóci, bo już sam nie wiem, czy ma być kultura, krzewy, czy ćwiczenia. Żeby obyło się bez szoku działalność postanowiłem ostrożnie dawkować, poczynając od dawek homeopatycznych. Żeby się nie przeforsować, nadwyrężyć, albo zgoła zniechęcić. Podszedłem do okna.

Wiadomo, że jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba wyjść do ludzi. Na cóż komu krzewienie czegokolwiek, gdy w zaciszu domowym polegnie zapełniając pleśnią jakąś szufladę, czy półkę na pawlaczu. A poza tym, nie mnie oceniać, co kulturą trąca, a co dopiero aspiruje. Są więksi. Mądrzejsi. Bywali nawet. Podobno na osiedlu mieszka jeden taki, co barytonem zaszczyca operę – plotka lubi rosnąć, więc może operetkę? Albo bar siódmej kategorii – nieważne, ważne, że zaszczyca. I potrafi. Barytonem – to jedno nie ulega wątpliwości, bo czasami słyszę wczesną nocą jego radosne powroty z krzewienia.

Uwalniam się od dylematów stając w oknie. Nawet coś widać; znak, że niedawno były jakieś większe święta. Flagi za oknem nie widać, więc raczej nie państwowe. Moje imieniny również nie, a poza tym – komu chciałoby się myć okna z okazji moich imienin? No… Nie mnie na pewno. Na trawnikach i klombach rozłożyła się obozem ekipa zawodowców i krzewią. Chyba krzewią, bo ręce mają upaćkane ziemią, a w skrzynkach jakieś kolorowe zalążki. Kwiatki, albo co? Kto by się na tym wyznawał. Grunt, że robią to fachowo w precyzyjnie odmierzonych odstępach, żeby kultura nie popadła w zapał i nie wzięła się za łby. Mogłoby dojść do brutalnego starcia, jak w MMA. Fachowcy wiedzą jak krzewić, żeby było i kulturalnie i fizycznie. Panowie dysponują muskułami tu i tam, a kobiety tam i owam. Różnią się kształtem Mięśnie oczywiście, bo kultura jest typu unisex. Każdy może doceniać i cieszyć wzrok rozpiętością rozmaitości.

Znaczy, ktoś mnie uprzedził. Na dodatek wyraźnie zna się na swojej pracy. Szczęściem nie zainwestowałem zbyt wiele w rozwój idei. Przypadkowo zrobiłem rozpoznanie rynku i mogłem bez hańby wycofać się przed pochopnym startem. Stoję dyskretnie ukryty za firanką, która uprzejmie maskuje moje zawstydzenie. Na przyszłość jednak postanowiłem obarczyć umysł doświadczeniem, więc pozostałem w ukryciu, jak jakiś szpieg i podglądałem krzewienie, robiąc mentalne notatki w bruzdach mojego mózgowia. Czymś trzeba go nafaszerować, bo nudzi mu się okropnie. Szczególnie ostatnio, gdy nie zaszczycam go żadnym trudniejszym zadaniem. Teraz nikt nie zaszczyca. Dzieci online uczą się ściągać, dorosłym przerobić mieszkania na biura.

Pozwoliłem wyobraźni na odrobinę perwersji i wyobraziłem sobie panią Krysię z kadr, jak w ramach Home Office przeciąga się lubieżnie prężąc się nad Peselem kierownika, który w powyciąganych gatkach i drapiąc się po niewątpliwych atrybutach rozdaje błogosławieństwa i klnie wprost w poduszkę, żeby jego narybek nie zaraził się ojcowską nowomową. Albo prezes, szukający granic własnych możliwości zatapia się w ciało prezesowej posapującej z zadowolenia, bo wreszcie chłop nie mając kompletnie żadnej wymówki krzewi kulturę na łonie… jedynie słusznym łonie, ustawowym i całkiem niezdeprawowanym. Nooo… Prezes to potrafi. Widać różnicę klas. Nawet pośrednictwo poczty elektronicznej nie pozostawia złudzeń. To gość, który potrafi. Krzewić też. Nie to co ja – nieudacznik.

Szyba jest zimna. Chłodzi emocje skraplające się na czole. Zawodowa ekipa wrzuca narzędzia na pakę samochodu i jedzie krzewić gdzieś dalej. Ja zostałem sam na sam z oknem, w którym odbija się przebiegle mój wizerunek. Ożesz ty! Umyśliłeś sobie przypisać cudze zasługi? Nie tłumacz się szubrawco! Widzę przecież, jak prężysz muskuły. Uważaj, bo skurcz cię dopadnie. Na gotowe się zachciało, co? Na ukrzewione? Do domu maszeruje sąsiadka. Piękna niewiasta obdarzona fizycznością w niezwykle wyrafinowany sposób. Podręcznikowy. Współczesny. Tkankę ma wdzięcznie i ze smakiem porozrzucaną tak, aby podkreślić. Podkreślić i obezwładnić zmysły męskie. Udało się. Czy mówiłem już, że słabym jestem osobnikiem? Mnie udało się osaczyć jej cielesnością pełną niespodzianek i spodziewanek też.

W płuca zmieściło mi się więcej tlenu niż w zapas butli na potrzeby większej kliniki. Pierś mi wydęło, aż ramiona zwisły, nie mając jak oprzeć się na brzuchu. Wzrok mi zaczął iskrzyć, jakby miało dojść do zwarcia (Boże! Pozwól na zwarcie z sąsiadką, choć raz, jeden jedyny…). Byłem dumny. Sam nie wiem z czego, bo pojedyncze, nieskrępowane myśli zaczęły się szamotać jak serce w klatce piersiowej, ale im przyszło szamotać się w pustce czaszki, więc rosły niepokojąco, szybko odbijając się od ścian i zwielokratniając moją zuchwałość.

Sąsiadka raczyła zauważyć, jak prężę się w oknie, bo firanka odsunęła się z niesmakiem widząc moje podniety. Zerknęła na mnie, na krzewinki pachnące świeżością i znów na mnie. Chyba uniósł się jej kącik ust w niedostrzegalnym grymasie. A potem wzruszyła ramionami z siłą większą niż Kopernik wzruszał układem słonecznym i poszła sobie, dyktując sekundom rytm wyznaczany wahadłem pośladków. Kwiaty, czy krzewy poczuły pogardę, bo przygięło im ramiona do ziemi. Więdną teraz daremnie szukając zachwytu pośród pustki. Nadbiegły jakieś bezpańskie psy i litując się nad ich niedolą podlały rzęsiście krzewinki – od serca…, albo ciut niżej… Krzewienie znów wymagać będzie czyjejś obecności. Nie mojej, bo zraniony sąsiedzką pogardą więdnę razem z kwieciem… I nie kultura mi w głowie. Już prędzej fizyczność niespełniona.

3 komentarze:

  1. Wałcz, Wałcz o sąsiadkę
    Pierwsze koty za płoty

    OdpowiedzUsuń
  2. Walcz, bo że Wałcz to miasto militarne,to też pomoże
    Walcz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nadejdź z odsieczą, albo oflankuj ją.
      sam nie uciągnę...

      Usuń