Kulturę zachciało
mi się krzewić. Może nawet fizyczną. Generalnie wszystko to się we mnie kłóci,
bo już sam nie wiem, czy ma być kultura, krzewy, czy ćwiczenia. Żeby obyło się
bez szoku działalność postanowiłem ostrożnie dawkować, poczynając od dawek
homeopatycznych. Żeby się nie przeforsować, nadwyrężyć, albo zgoła zniechęcić.
Podszedłem do okna.
Wiadomo, że jeśli
chce się coś osiągnąć, to trzeba wyjść do ludzi. Na cóż komu krzewienie
czegokolwiek, gdy w zaciszu domowym polegnie zapełniając pleśnią jakąś
szufladę, czy półkę na pawlaczu. A poza tym, nie mnie oceniać, co kulturą
trąca, a co dopiero aspiruje. Są więksi. Mądrzejsi. Bywali nawet. Podobno na
osiedlu mieszka jeden taki, co barytonem zaszczyca operę – plotka lubi rosnąć,
więc może operetkę? Albo bar siódmej kategorii – nieważne, ważne, że zaszczyca.
I potrafi. Barytonem – to jedno nie ulega wątpliwości, bo czasami słyszę
wczesną nocą jego radosne powroty z krzewienia.
Uwalniam się od
dylematów stając w oknie. Nawet coś widać; znak, że niedawno były jakieś
większe święta. Flagi za oknem nie widać, więc raczej nie państwowe. Moje
imieniny również nie, a poza tym – komu chciałoby się myć okna z okazji moich
imienin? No… Nie mnie na pewno. Na trawnikach i klombach rozłożyła się obozem
ekipa zawodowców i krzewią. Chyba krzewią, bo ręce mają upaćkane ziemią, a w
skrzynkach jakieś kolorowe zalążki. Kwiatki, albo co? Kto by się na tym
wyznawał. Grunt, że robią to fachowo w precyzyjnie odmierzonych odstępach, żeby
kultura nie popadła w zapał i nie wzięła się za łby. Mogłoby dojść do brutalnego
starcia, jak w MMA. Fachowcy wiedzą jak krzewić, żeby było i kulturalnie i
fizycznie. Panowie dysponują muskułami tu i tam, a kobiety tam i owam. Różnią
się kształtem Mięśnie oczywiście, bo kultura jest typu unisex. Każdy może
doceniać i cieszyć wzrok rozpiętością rozmaitości.
Znaczy, ktoś mnie
uprzedził. Na dodatek wyraźnie zna się na swojej pracy. Szczęściem nie
zainwestowałem zbyt wiele w rozwój idei. Przypadkowo zrobiłem rozpoznanie rynku
i mogłem bez hańby wycofać się przed pochopnym startem. Stoję dyskretnie ukryty
za firanką, która uprzejmie maskuje moje zawstydzenie. Na przyszłość jednak
postanowiłem obarczyć umysł doświadczeniem, więc pozostałem w ukryciu, jak
jakiś szpieg i podglądałem krzewienie, robiąc mentalne notatki w bruzdach
mojego mózgowia. Czymś trzeba go nafaszerować, bo nudzi mu się okropnie.
Szczególnie ostatnio, gdy nie zaszczycam go żadnym trudniejszym zadaniem. Teraz
nikt nie zaszczyca. Dzieci online uczą się ściągać, dorosłym przerobić
mieszkania na biura.
Pozwoliłem
wyobraźni na odrobinę perwersji i wyobraziłem sobie panią Krysię z kadr, jak w
ramach Home Office przeciąga się lubieżnie prężąc się nad Peselem kierownika,
który w powyciąganych gatkach i drapiąc się po niewątpliwych atrybutach rozdaje
błogosławieństwa i klnie wprost w poduszkę, żeby jego narybek nie zaraził się
ojcowską nowomową. Albo prezes, szukający granic własnych możliwości zatapia
się w ciało prezesowej posapującej z zadowolenia, bo wreszcie chłop nie mając
kompletnie żadnej wymówki krzewi kulturę na łonie… jedynie słusznym łonie,
ustawowym i całkiem niezdeprawowanym. Nooo… Prezes to potrafi. Widać różnicę
klas. Nawet pośrednictwo poczty elektronicznej nie pozostawia złudzeń. To gość,
który potrafi. Krzewić też. Nie to co ja – nieudacznik.
Szyba jest zimna.
Chłodzi emocje skraplające się na czole. Zawodowa ekipa wrzuca narzędzia na
pakę samochodu i jedzie krzewić gdzieś dalej. Ja zostałem sam na sam z oknem, w
którym odbija się przebiegle mój wizerunek. Ożesz ty! Umyśliłeś sobie przypisać
cudze zasługi? Nie tłumacz się szubrawco! Widzę przecież, jak prężysz muskuły.
Uważaj, bo skurcz cię dopadnie. Na gotowe się zachciało, co? Na ukrzewione? Do
domu maszeruje sąsiadka. Piękna niewiasta obdarzona fizycznością w niezwykle
wyrafinowany sposób. Podręcznikowy. Współczesny. Tkankę ma wdzięcznie i ze
smakiem porozrzucaną tak, aby podkreślić. Podkreślić i obezwładnić zmysły
męskie. Udało się. Czy mówiłem już, że słabym jestem osobnikiem? Mnie udało się
osaczyć jej cielesnością pełną niespodzianek i spodziewanek też.
W płuca zmieściło
mi się więcej tlenu niż w zapas butli na potrzeby większej kliniki. Pierś mi
wydęło, aż ramiona zwisły, nie mając jak oprzeć się na brzuchu. Wzrok mi zaczął
iskrzyć, jakby miało dojść do zwarcia (Boże! Pozwól na zwarcie z sąsiadką, choć
raz, jeden jedyny…). Byłem dumny. Sam nie wiem z czego, bo pojedyncze,
nieskrępowane myśli zaczęły się szamotać jak serce w klatce piersiowej, ale im
przyszło szamotać się w pustce czaszki, więc rosły niepokojąco, szybko odbijając
się od ścian i zwielokratniając moją zuchwałość.
Sąsiadka raczyła
zauważyć, jak prężę się w oknie, bo firanka odsunęła się z niesmakiem widząc
moje podniety. Zerknęła na mnie, na krzewinki pachnące świeżością i znów na
mnie. Chyba uniósł się jej kącik ust w niedostrzegalnym grymasie. A potem
wzruszyła ramionami z siłą większą niż Kopernik wzruszał układem słonecznym i
poszła sobie, dyktując sekundom rytm wyznaczany wahadłem pośladków. Kwiaty, czy
krzewy poczuły pogardę, bo przygięło im ramiona do ziemi. Więdną teraz daremnie
szukając zachwytu pośród pustki. Nadbiegły jakieś bezpańskie psy i litując się
nad ich niedolą podlały rzęsiście krzewinki – od serca…, albo ciut niżej…
Krzewienie znów wymagać będzie czyjejś obecności. Nie mojej, bo zraniony
sąsiedzką pogardą więdnę razem z kwieciem… I nie kultura mi w głowie. Już
prędzej fizyczność niespełniona.
Wałcz, Wałcz o sąsiadkę
OdpowiedzUsuńPierwsze koty za płoty
Walcz, bo że Wałcz to miasto militarne,to też pomoże
OdpowiedzUsuńWalcz
nadejdź z odsieczą, albo oflankuj ją.
Usuńsam nie uciągnę...