- Zgubiłeś się -
głosu nie spodziewałem się wcale, a ten nie pytał, lecz lakonicznie stwierdził
fakt – Tubylcy nic nie powiedzieli?
Rozejrzałem się.
Stał nieopodal, oparty o drzewo i palił fajkę bez pośpiechu. Wyglądał jak
świątek – jedna z tych odpustowych rzeźb, które mają wielkie brody i rysy
twarzy głęboko wyrzeźbione przez życie. Taką twarz mógłby bez wstydu nosić Bóg,
albo biblijny człowiek o tysiącletnim życiorysie pełnym trosk.
- Las nie lubi
ignorantów – pokiwał dobrotliwie głową i fajką pokazał na mnie – A stoisz sobie
oparty o mój kompas, który właśnie dla takich jak ty zostawiam po puszczy.
Obejrzałem się za
siebie. Kompas? Drzewo było starsze od mówiącego. Dąb. Chyba dąb, bo pod nogami
miałem liście z charakterystyczną chmurką i całkiem okazałą plantację żołędzi.
Po korze nie umiałem poznać, a gałęzie, chociaż to dąb, były zbyt wysoko. Kora
była pobrużdżona jak nie przymierzając mój rozmówca i omszała na dodatek.
Obejrzałem się za siebie, ale fajeczką ponowił gest. Patrzyłem na to drzewo, aż
w końcu zaczęło mi się ćmić w oczach. Zdawało mi się, że dostrzegam wyrzeźbioną
w korze twarz. Niezbyt przyjemną, pewnie wrogą, o oczach złośliwie
przypatrujących się jakiejś szczerbie między drzewami.
- Co ma z tym
wspólnego kompas? – dumałem. Może rzeźba pokazuje kierunek? Powoli posuwałem
się po obwodzie drzewa, dłonią trzymając się pnia. Kolejna twarz, ta, dla
odmiany uśmiechnięta uśmiechem bezzębnego staruszka, który z życzliwości
pomarszczył się, jak jabłuszko zbyt długo leżące w kopcu. Kiedy zatoczyłem
pełen krąg okazało się, że odkryłem cztery twarze. Światowid? W puszczy mogły
przeżyć wierzenia starsze od Piastów.
- Ta sroga gęba
pokazuje północ – łaskawie mnie poinformował – resztę już chyba rozpoznasz?
- Rozpoznam, ale
nic mi po tym – pokazałem, że kompas mam ze sobą. Przy okazji sprawdziłem. Nos,
niczym igła kompasu celował na północ bez kłopotu.
- No dobrze,
skoro tubylcy ci nie powiedzieli, to ja powiem. Ten uśmiechnięty patrzy na
najbliższy strumień, staw, albo rzeczułkę. Srogi rzeczywiście zerka na północ,
ale to przypadek. On patrzy na siedzibę ludzką. Smutny zerka w kierunku
gościńca, a ostatni pilnuje mojego domu. Gości nie zapraszam, ale jeśli
przyjdą, to poratuję w biedzie. Chyba, że żartowniś się trafi, albo zabójca
lasu. Potrafię unikać podobnych i ścieżki im splątać.
Patrzyłem z
niedowierzaniem, aż pokręcił głową wytrzepując wygasły tytoń z fajki.
- No dobra, pójdę
z tobą kawałek, bo widzę, że nie poradzisz. Szedł miękko, jak kot. Zupełnie,
jakby nie miał tysiąca lat, a kilkanaście – Tu, w puszczy, moi protoplaści
rzeźbili znaki tak, jak ja rzeźbię. I ktoś po mnie będzie rzeźbił. Wystarczy
patrzeć na drzewa, które zdążą spękać ze starości. Młodzieży nie ruszam. I tak
walczy o przetrwanie, a starcom blizny przystoją, to tnę. Płytko, żeby nie
krwawiły. I rzeźbię ścieżki dla ludzi, którzy nie potrafią. Dla ciebie. A teraz
idź. Czujesz dym? Słyszysz? Wracaj między swoich. A na przyszłość patrz, gdzie
leziesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz