piątek, 24 kwietnia 2020

Przewodnik.


- Zgubiłeś się - głosu nie spodziewałem się wcale, a ten nie pytał, lecz lakonicznie stwierdził fakt – Tubylcy nic nie powiedzieli?

Rozejrzałem się. Stał nieopodal, oparty o drzewo i palił fajkę bez pośpiechu. Wyglądał jak świątek – jedna z tych odpustowych rzeźb, które mają wielkie brody i rysy twarzy głęboko wyrzeźbione przez życie. Taką twarz mógłby bez wstydu nosić Bóg, albo biblijny człowiek o tysiącletnim życiorysie pełnym trosk.

- Las nie lubi ignorantów – pokiwał dobrotliwie głową i fajką pokazał na mnie – A stoisz sobie oparty o mój kompas, który właśnie dla takich jak ty zostawiam po puszczy.

Obejrzałem się za siebie. Kompas? Drzewo było starsze od mówiącego. Dąb. Chyba dąb, bo pod nogami miałem liście z charakterystyczną chmurką i całkiem okazałą plantację żołędzi. Po korze nie umiałem poznać, a gałęzie, chociaż to dąb, były zbyt wysoko. Kora była pobrużdżona jak nie przymierzając mój rozmówca i omszała na dodatek. Obejrzałem się za siebie, ale fajeczką ponowił gest. Patrzyłem na to drzewo, aż w końcu zaczęło mi się ćmić w oczach. Zdawało mi się, że dostrzegam wyrzeźbioną w korze twarz. Niezbyt przyjemną, pewnie wrogą, o oczach złośliwie przypatrujących się jakiejś szczerbie między drzewami.

- Co ma z tym wspólnego kompas? – dumałem. Może rzeźba pokazuje kierunek? Powoli posuwałem się po obwodzie drzewa, dłonią trzymając się pnia. Kolejna twarz, ta, dla odmiany uśmiechnięta uśmiechem bezzębnego staruszka, który z życzliwości pomarszczył się, jak jabłuszko zbyt długo leżące w kopcu. Kiedy zatoczyłem pełen krąg okazało się, że odkryłem cztery twarze. Światowid? W puszczy mogły przeżyć wierzenia starsze od Piastów.

- Ta sroga gęba pokazuje północ – łaskawie mnie poinformował – resztę już chyba rozpoznasz?

- Rozpoznam, ale nic mi po tym – pokazałem, że kompas mam ze sobą. Przy okazji sprawdziłem. Nos, niczym igła kompasu celował na północ bez kłopotu.

- No dobrze, skoro tubylcy ci nie powiedzieli, to ja powiem. Ten uśmiechnięty patrzy na najbliższy strumień, staw, albo rzeczułkę. Srogi rzeczywiście zerka na północ, ale to przypadek. On patrzy na siedzibę ludzką. Smutny zerka w kierunku gościńca, a ostatni pilnuje mojego domu. Gości nie zapraszam, ale jeśli przyjdą, to poratuję w biedzie. Chyba, że żartowniś się trafi, albo zabójca lasu. Potrafię unikać podobnych i ścieżki im splątać.

Patrzyłem z niedowierzaniem, aż pokręcił głową wytrzepując wygasły tytoń z fajki.

- No dobra, pójdę z tobą kawałek, bo widzę, że nie poradzisz. Szedł miękko, jak kot. Zupełnie, jakby nie miał tysiąca lat, a kilkanaście – Tu, w puszczy, moi protoplaści rzeźbili znaki tak, jak ja rzeźbię. I ktoś po mnie będzie rzeźbił. Wystarczy patrzeć na drzewa, które zdążą spękać ze starości. Młodzieży nie ruszam. I tak walczy o przetrwanie, a starcom blizny przystoją, to tnę. Płytko, żeby nie krwawiły. I rzeźbię ścieżki dla ludzi, którzy nie potrafią. Dla ciebie. A teraz idź. Czujesz dym? Słyszysz? Wracaj między swoich. A na przyszłość patrz, gdzie leziesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz