-
Zawsze podziwiałam twój rozmach, ale teraz, to chyba przesadziłeś
– brunetka wsunęła dłoń pod ramię szpakowatego mężczyzny i
kontemplowała beznamiętnie widok, który pozostałym widzom odebrał
oddech, albo świadomość – To było dość radykalne rozwiązanie.
-
Teraz na pewno nie będą nas ścigać – wzruszył ramionami i
przegryzał kabanosa, jakby snuli rozmowę o pogodzie przy wieczornej
lampce wina w towarzystwie przyjaciół.
Na
monitorach planeta rozpadała się na fragmenty, grawitacja popadła
w czarną rozpacz nie mogąc się zdecydować, przy którym kawałku
pozostać, a atmosfera w iście angielskim stylu rozpraszała się po
wszechświecie szybciej od entropii. Z zielonej ponoć planety
pozostał złom. Skalne okruchy, które popłyną w nieskończoność
kosmosu zimnym deszczem meteorów. Życie umarło w jednym, wielkim
rozbłysku jądrowej eksplozji o takiej sile, że nie było mowy o
złudzeniach. Świat przestał istnieć jako jednostka kosmiczna, czy
zorganizowany system. Jako życie.
Na
pokładzie zapanowała iście kosmiczna cisza. Załoga patrzyła na
terrorystów, którzy w błyskawicznym, brutalnym akcie opanowali
pokład wyrzynając dowództwo i opornych, zanim ktokolwiek zdążył
się zorientować, że zostali zaatakowani. Któryś z ochroniarzy,
nim zginął zdążył podnieść alarm, jednak patrząc z
perspektywy minionych chwil lepiej byłoby, gdyby nie zdążył. Być
może Ziemia przetrwałaby, a tak została zmieciona z atlasu
wszechświata, stając się ciałem historycznym. Ostatnim
świadectwem jej istnienia była załoga statku. Przerażona,
milcząca, i pozbawiona woli. Jeśli ktoś potrafi unicestwić
planetę bez drgnięcia powieki wyłącznie dla uniknięcia pościgu,
to co zrobi z pojedynczą istotą?
Szpakowaty
rzeczowo i skrupulatnie przyglądał się załodze i swoim
towarzyszom, którzy również wyglądali na zszokowanych ostatnim
przedstawieniem.
-
Cóż… - zaczął dość enigmatycznie – Nasz plan zakładał
skuteczną ucieczkę przed reżimem i muszę zauważyć, że
zrealizowaliśmy ów plan z niewielką nadwyżką. Uciekliśmy i nie
będziemy już nigdzie i nigdy uciekać. Zostaliśmy panami swojego
losu i możemy kształtować przyszłość bez obawy, że zostaniemy
skarceni. Teraz my jesteśmy prawem i będziemy je bezwzględnie
egzekwować.
Oczy
brunetki rosły szybciej niż można to sobie wyobrazić, ale
onapojęła szybciej od innych znaczenie słów mężczyzny.
-
Rem? - zapytała, chyba tylko po to, aby uświadomić to pozostałym
– Jesteś teraz Bogiem, czy cesarzem?
-
If… - wycedził patrząc z jakąś melancholią – Tytuły nie są
istotne. Liczą się fakty. Obejmujemy władzę nad ostatnim znanym
nam życiem. I nie musimy się spieszyć. Nie ma powodu ani do lęku,
ani do paniki. Ci tutaj będą współpracować i to dobrowolnie, bo
nie mają dokąd uciekać.
Usiadł
w fotelu nieżyjącego dowódcy, a załoga mrugała oczami, jakby ich
szczypał dym z papierosa. Szpakowaty Rem miał rację. Byli skazani
na współpracę, a w przypadku odmowy nieszczęście i niepowodzenie
stałoby się wspólnym problemem. Starsi, w naturalny sposób
bardziej cyniczni od młodszych kolegów zrozumieli szybciej, że
statek jest jedyną przystanią dla życia. Ktoś mruknął coś o
misjach i innych kosmicznych bazach wysłanych z ziemi na
poszukiwania, ale one nie mogły być ratunkiem. To tylko kolejni,
wciąż nieświadomi rozbitkowie, którzy nie wiedzieli, że powrót
nie jest możliwy. Księżyc, pozbawiony ziemskiego przyciągania
kręcił nieprawdopodobnego bąka i pewnie wkrótce dołączy do
kamiennej lawiny sunącej przez wszechświat w niepojętym milczeniu.
„Zwiadowca”
numer trzy nosił nieprzypadkowo. Dwa wcześniejsze wystartowały w
kilkuletnich odstępach i penetrowały kosmos w poszukiwaniach
planety o parametrach zbliżonych do ziemskich. Tajemnicą
poliszynela było, że los Ziemi był przesądzony. Słońce karmiące
układ energią – umierało, a coraz częstsze eksplozje na jego
powierzchni niosły jednoznaczną informację – jego życie dobiega
końca, a może nawet już umarło, tylko informacja wciąż jeszcze
nie dotarła do Ziemi. Nadciągała kosmiczna zima.
Stąd
też wysiłek ludzkości, ukierunkowany potrzebą pilnego znalezienia
nowego domu zaowocował dwiema wcześniejszymi misjami, budową
trzeciego okrętu, oraz planowanych następnych statkach. Każdy
przemierzać miał przestrzeń poszukując nowej Ziemi. Boje
sygnalizacyjne wypluwane regularnie ze śluz oddalających się
statków za każdym razem, gdy sięgnęły krańca zasięgu łączności
miały donieść ziemianom o sukcesie misji i położeniu znalezionej
planety. Do dzisiaj jednak boje nie przyniosły żadnej krzepiącej
informacji, więc trzecia, równie samobójcza co poprzednie misja
szykowana była do startu w niezbadany mrok wszechświata innym, niż
poprzednie wyprawy azymutem.
Terrorystów
było zaledwie kilkudziesięciu, gdy udało się im przejąć
panowanie nad autobusem mającym przewieźć ich gdzieś do odległego
więzienia, Rem przejął dowodzenie wykazując się większą od
innych bezwzględnością i pomysłem na ucieczkę. Pozostali, którym
zabrakło inwencji poddali się niezłomnej woli i bez mrugnięcia
okiem realizowali polecenia przywódcy. If wyczuła samca alfa
natychmiast. Kobiety mają intuicję, a ona oprócz tego miała umysł
niemal tak samo bezlitosny i ostry jak brzytwa. Nie była to miłość
od pierwszego wejrzenia, ale oddanie i wiara, że ktoś taki może
stać się bezpieczną przystanią dla kobiety. Nim dotarli na statek
była ostatecznie przekonana, że każdy śmiałek musiałby
zmierzyć się z determinacją, jakiej nie widziała u żadnego
napotkanego faceta, a Rem stanie się mężczyzną jej życia.
Brutalna siłą i niepospolity umysł stanowiły taką mieszankę, że
zapach piżma nie opuszczał If ani na chwilę. Gdyby tylko chciał,
oddałaby mu się przy tych wszystkich ludziach, nie poświęcając
ani sekundy na wstyd, czy wątpliwości.
-
Hmm… - chrząknął ktoś z załogi – Co dalej?
-
Spokojnie – Rem rzucił okiem na chrząkającego, ale bez złości,
czy nienawiści – Jesteśmy teraz w punkcie dowodzenia, a śluzy są
pozamykane. Bez polecenia z wewnątrz nie zostaną otwarte. Pozostałe poziomy i pokłady są izolowane od innych, a także od centrum. Mamy
czas. Proszę przekazać wiadomość, że objąłem dowodzenie i
ruszymy z misją zgodnie z planem. Na początek poproszę panów o
współpracę i garść informacji, żebym mógł zoptymalizować
podejmowane decyzje.
Paru
z obecnych popatrzyło na niego z niechętnym podziwem. Wstyd
przyznać, jednak na dowódcę nadawał się bardziej od swego
nominowanego poprzednika, który wciąż leżał z poderżniętym
gardłem. Nikt nie miał czasu zająć się zwłokami. Dopiero teraz
If komenderowała, wydając ciche polecenia załodze. Napięcie
zelżało, odkąd terroryści widząc kompletny brak oporu i
bierność załogi pochowali broń i przestali szturchać po żebrach
wciąż nie mogących dojść do siebie członków personelu.
-
Dobrze – najodważniejszy z załogi, ten, który wcześniej zadał
pytanie postanowił współpracować – Okręt jest żaglowcem, albo
latawcem. Jak pan woli, ale z tego, co usłyszałem, to nazwy są
mniej istotne od faktów. Idea budowy zakładała siedem
współosiowych kręgów spiętych rdzeniem. Zewnętrzne kręgi
stanowią linie obrony. Tam mieści się artyleria i wszystko, co
jest potrzebne do obrony lub ataku. W pełni zmechanizowana i
zautomatyzowana platforma sterowana stąd. Skuteczność siły
rażenia widzieliśmy wszyscy, więc nie ma o czym opowiadać.
Jesteśmy w stanie rywalizować z deszczem meteorytów, nieprzyjazną
planetą, a nawet z niewielkim słońcem. To, czego się obawiamy, to
masywne, czarne dziury. Konstrukcja latawca jest metalowa, więc
stanowi łakomy kąsek dla wiecznie głodnej czarnej dziury, której
istoty wciąż nie odkryła nauka.
-
Poziom bliżej środka zajmują dwa pokłady plenerowe. Pola uprawne,
i tereny rekreacyjne, łącznie z miniaturowym morzem, górami, czy
lasami. Misja „Zwiadowcy” planowana była od początku, jako
dożywotnia i bez możliwości powrotu, więc musiała zapewnić
załodze warunki do wypoczynku. Przy okazji uprawy dają wytchnienie
po służbie i stanowią hobby całkiem sporej grupy ludzi.
Niebagatelną zaletą jest również to, że po znalezieniu i
kolonizacji nowej Ziemi można będzie posadzić na niej ziemskie
gatunki, nie narażając się na jedzenie tego, co zastaniemy na
miejscu.
-
Trzecią parę, najbliższą naszego poziomu stanowią z jednej
strony magazyny, a z drugiej laboratoria i mechanika podtrzymywania
życia. Tlen, woda, to wszystko, bez czego kosmos staje się
niemożliwym do zasiedlenia. Przy okazji mieszczą się na tym
poziomie reaktory atomowe. Dwa – żeby mieć rezerwę mocy na
wypadek awarii, lub koniecznej konserwacji.
-
Wreszcie centralny krąg, to siedlisko. Małe miasteczko, w którym
mieszkają wszyscy mieszkańcy okrętu. Miało ich być dwieście pięćdziesiąt tysięcy, jednak w obecnej chwili na pokładzie
znajduje się najwyżej dziesięć. Będzie nam brakowało personelu
i fachowców, ale najważniejsze dyscypliny powinniśmy opanować.
Byle już nikt więcej nie ucierpiał…
Mówiący
zakończył tę długą przemowę i Rem dopiero teraz pojął z jak
dużym przeciwnikiem miał do czynienia. Ich było ledwie
pięćdziesięciu, z których większość widział dzisiaj po raz
pierwszy w życiu. If też nie znała nawet połowy, choć patrzyła
na wszystkich, jakby byli jej poddanymi. Żaden nie podskoczył, nie
wyrwał się z pikantnym żartem. Umiała wzbudzić nie tylko posłuch,
ale i strach. Chłop schwytany za jaja zdecydowaną ręką przestaje
żartować błyskawicznie. If umiała znacznie więcej. Kto raz
zapoznał się z bólem zadawanym jej ręką, nigdy więcej z niej
nie żartował nawet po kątach.
-
Pan? - zapytał Rem
-
Kriss – odpowiedział załogant – Kriss Tembur. Jestem… Byłem
zamustrowany jako główny mechanik i pod opieką miałem zarówno
elementy konstrukcyjne, jak i wszystko, co wymaga automatyzacji na
którymkolwiek z pokładów. Mój zespół, to około pięćuset
osób, ale w przypadku awarii pod moją komendę przechodzi każdy,
kto nie zajmuje się obroną i sterowaniem.
-
Kriss! - przerwał mu szpakowaty – Zachowałeś stanowisko. Powiedz
więcej o okręcie. Co znaczy latawiec?
-
To proste. – nabrał oddechu i wkroczył na temat doskonale mu
znany – konstrukcja stalowa okrętu przypomina budową siedem kół
rowerowych na wspólnej osi. Szprychy dostarczają pokładom energii,
łączności i zapewniają ciągi komunikacyjne. Koła pomiędzy sobą
są spięte dla zwiększenia sztywności od zewnątrz prowadnicami,
pomiędzy które można rozwinąć żagle z niezwykle mocnych
polimerów krytych skomplikowanym stopem ultralekkiego metalu.
Wypełniając płótnem odpowiednie sektory, ażurowa konstrukcja zacznie
przypominać latawiec skrzynkowy. Ponieważ statek ma lecieć nie
wiadomo jak długo, może i 200-300 lat, więc napęd konwencjonalny
nie wchodził w rachubę. Musieliśmy mieć napęd odnawialny, albo
pochodzenia zewnętrznego. Naukowcy zaproponowali korzystanie ze
słonecznego wiatru i burz. Czasami będziemy skazani na dryf, albo
wesprzemy się czasowo silnikami atomowymi, ale w codziennej podróży
będziemy żeglarzami. Takimi ze średniowiecza. I będziemy płynąć
z wiatrem, aby odkryć naszą Amerykę.
-
Rozumiem, Kriss – zupełnie spokojnie odparł – Proszę rozpocząć
odlot, rejs, czy jak pan uważa za stosowne nazwać start. Ruszamy na
poszukiwania. Boje sygnałowe dwóch poprzedników milczą?
-
Rozkaz! Startujemy. Milczą. Potrzebuję zająć stanowisko przy pulpicie i
wydać polecenia – najwyraźniej dobrze czuł się wykonując
komendy kogoś z autorytetem, a na swojej robocie znać się musiał.
Po znajomości nie dostaje się tak odpowiedzialnego stanowiska.
Załoga
i dotychczasowi terroryści z jednakowym zdumieniem obserwowali
metamorfozę kluczowej postaci ostatnich chwil.
-
O co chodzi? - retorycznie zapytał – Chyba wszystko jasne.
Sytuacja zmieniła się i stanęliśmy przed nowym, do tej pory nie
istniejącym problemem. Nie ma już terrorystów i uciekinierów, nie
ma załogi zgwałconej bronią. Jesteśmy ostatnią, tylną strażą
ludzkości. Albo będziemy współpracować, albo się pozabijamy i
zdechniemy wszyscy. Nie ma czasu na dąsy i wypominki. Albo-albo.
Proszę o podjęcie decyzji już teraz, bo dla niezdecydowanych nie
ma tu miejsca. Chowamy broń i bierzemy się do roboty. Każdy ma
znaleźć zajęcie tam, gdzie ma szansę się sprawdzić. Obejmuję
dowództwo. Kriss zostaje moim zastępcą. Są pytania? Jeśli nie,
to startujmy wreszcie, bo ta masa śmiecia ziemskiego może uszkodzić
latawiec. Kriss, proszę przydzielić ludziom stanowiska!
Membrany
rozwinęły się wzdłuż prowadnic i wydęły pod wpływem wiatru.
Sentymentalny rzut oka na Ziemię, która przestała istnieć i w
postaci kosmicznego kurzu odpływała w niebyt, kryjąc się szronem
wiecznego mrozu. Latawiec cicho sunął w swoją nieskończoność.
Na głównym pokładzie sztuczna grawitacja pilnowała pionu, żeby
ludzie mogli przemieszczać się tak, jak nawykli od dziecka na
Ziemi. Bez pokrzykiwania, bez fałszywych pożegnań rozpoczęli
żeglugę. Podróż w jedną stronę. Donikąd. Z samozwańczym,
nieświadomym okrętu dowódcą i szczątkową załogą. Słońce
krwawiło szyderczo. Jego bliski koniec zdawał się być
oczywistością. Wulkaniczne pryszcze pękały na powierzchni, jak
pęcherze powietrza w gotującej się smole i rozlewały się
wrzątkiem dookoła. Wiatr… Słoneczny, kwantowy, niedostrzegalny.
A przecież pchał naprzód okręt do nieznanej przyszłości.
Najzabawniejsze w tych fantastycznych powieściach i filmach jest to, że one powoli zaczynają się wypełniać. Choć może to wcale nie takie zabawne.
OdpowiedzUsuńnie każdy miał "szczęście" znaleźć się na okręcie.
UsuńWizjoner?
OdpowiedzUsuńGratuluję i wiedzy i polotu...
Pozdrawiam :)
oby nie. gdyby się spełniło, marne szanse na miejsce pośród żyjących.
Usuń