Myjąc zęby zerkam
w lustro. Poranną rutynę przerywa wrażenie - mgła, spowija szkło, które zamiast
ostrego obrazu oddaje coś, co mogłoby się przyśnić i nie byłby to sen z gatunku
wywołujących uśmiech. Przecieram taflę łokciem. Bezskutecznie. Mgła jak była,
tak jest. Co gorsza łokieć bez najmniejszego problemu zanurza się w szkło i
nawet nie czuje jego twardego zimna. A przecież wiem, że jest zimne nie
dotykając go nawet. Zawsze jest zimne, nawet w środku lata. Tym razem poddało
się ruchowi i wpuściło łokieć wraz z przedramieniem do swojego wnętrza, którego
pilnowało dotąd zawzięcie.
Fizyka zaczęła
zawodzić? Czy może ja wciąż śnię sen, jaki mógłby zdarzyć się każdemu, tylko
nie mnie, bo ja nie potrafię wyśnić nawet tego, że śnię. Szczypię się dość
brutalnie w policzek. Syczę. Klnę. Boli! Czyli nie śpię? Czy ból wyśniłem
znienacka? Szczypię ponownie, ale tym razem w ramię. Mniej boli i nie będzie
widać kancery, gdy się ubiorę. Znowu boli, ale zgodnie z oczekiwaniami trochę
mniej. Czyli jednak nie śpię, a fizyka przestała być stabilną. Niech to szlag!
A właśnie dzisiaj miałem w planach… Przypomina mi się powiedzenie, że Bóg
zaczyna się śmiać słuchając ludzkich planów, więc nie dopowiadam już nic i
zaciskam zęby. Prawie czyste. Dobrze, że szczoteczkę zdążyłem wyjąć, bo
gryzienie plastiku wychodzi na zdrowie tylko jakimś nowoczesnym mikrobom.
Czas na
weryfikację planów na dzisiaj. Machinalnie otwieram usta i wkładam szczoteczkę.
Lustro nie jest potrzebne, bo ręka zna ruchy do podświadomości włącznie. Lustro
tylko potwierdzało, że jestem, a skoro nie ma takiego zamiaru, to zerknę poza
nie. Dobra strona tego mycia jest, ze przestaje boleć i nie widzę
zaczerwienionego kleksa na policzku. Empiria mnie wzywa, więc wyciągam rękę –
wchodzi w taflę jak w masło! Jakby lustro było z wody. Miękkiej i ciepłej. Ale
woda nie potrafi stać pionowo, jeśli jej do tego nie zmusić szklaną ścianą.
Myśli pogrążają
mnie w odrętwieniu. Na matowiejącym coraz mocniej lustrze dostrzegam, że
szczoteczka przedarła się przez policzek i teraz zamiast myć zęby kręci się
nieopodal ucha i czesze atmosferę łazienki. Dziwne, że nie krwawię. Nie czuję
też bólu, a ledwie chwilę wcześniej uszczypnięty policzek bolał. Odkładam
szczoteczkę i szczypię raz jeszcze. Palce przedzierają się przez skórę i stykają
się. Nie boli. Ściskam mocniej, ale palce zaczynają wnikać w siebie i splatać
się w kłąb. Boję się, ze pomieszają się ze sobą w jeden i ich nie rozerwę, więc
z wysiłkiem zaprzestaję działalności niszczycielskiej. Lustro widzi mnie coraz
słabiej. To nie ono jest mlecznym roztworem rzeczywistości, tylko ja płowieje
coraz szybciej. Przestaję być. Przynajmniej na poziomie znanym naturze. Moja
fizyczność zabłądziła w rejony nieznane nauce i dokonuje kolejnych precedensów.
Zapadam się.
Czy powiedziałem,
że byłem goły? Nie mam zwyczaju sypiać w garniturach, a poranne powietrze tak
wytrawnie Wit moje ciało, ze nie mam ochoty zrezygnować z nienachalnej
pieszczoty, aby się odziewać w coś więcej niż skórę, która skrojona jest
idealnie na mnie. Żaden, najdoskonalszy z krawców nie osiągnie podobnej
perfekcji. A teraz zapadam się nagi w podłogę. Stopy przedarły się przez czyjś
sufit i niemal widzę przerażenie sąsiadki na widok sterczących z sufitu stóp.
Męskich. Moich…
- Może śpi? –
myślę sobie – Albo poszła na zakupy…
Pode mną mieszka
starsza pani. Samotna. Nie z wyboru, lecz ze statystyki – mąż ją obumarł, bo
mężowie żyją krócej zazwyczaj i nie potrafią wyzbyć się tego nałogu na
przestrzeni wieków. Pozostaje mieć nadzieję, że bez okularów nie wystraszę jej
na śmierć własną nagością, bo zapadam się dalej. Kafle łazienki połknęły już
mój pępek, więc całkiem spora dawka nagości zwisa z sufitu, jak jakiś
ekstrawagancki żyrandol ze spaloną świeczką. Podłoga czknęła i połknęła mnie
całkiem. Spadłem na cztery łapy, choć zupełnie nie wiem czym zasłużyłem sobie
na tak miękkie lądowanie. Sąsiadka pochrapywała i pośród dźwięków własnych
zdawała się być szczęśliwą. Może śniła się jej młodość w zaróżowionej wersji?
Bezwstydnie
rozciągam się – przejście przez sufit nie jest tuzinkowym doznaniem. Uśmiecham
się pod nosem. Lekko złośliwie się uśmiecham, ale starsza pani nie reaguje
zanurzona w swoich własnych obrazach. Podchodzę do ściany. Dotykam palcem ramy
obrazu w niej uwięzionego. Oryginał. Widać ruchy pędzla i ślady, którymi
podążała za nim farba. Pejzaż. Oswojony, bo wisi tutaj pewnie ze sto lat, albo
i dłużej. Członek rodziny. Palce tymczasem wykonały dewastację w ramie i
zanurzyły się w ścianę.
- O rany! Kto
mieszka obok? – Łatam dziurawą pamięć – Chyba ta pani z zieleniaka wraz z
dorastającą córką. Tam też nie ma faceta, ale z innego powodu.
Ręka penetruje
druga stronę. Zupełnie nie radzę sobie z tą zanikająca cielesnością. Niby moja,
a nie słucha wcale. Za dłonią podążyło ramię…
- Świnia! –
pomyślałem o sobie – Podglądać śpiące dziewczynki… I to nago! Ohyda!
Tymczasem ciało
przedarło się przez ścianę nie roniąc kropli krwi i strzępa skóry. Efekt
tunelowania opanowałem bezbłędnie. Gorzej, że dobre wychowanie zostawiłem daleko
za sobą. Za ścianą… Cóż… Za ścianą było gorzej niż mniemałem. Dziewczynka, o
ile o nastolatce można się tak wypowiadać -
nie spała… Wstyd wystąpił na moje oblicze i pomalował mnie na taki
kolor, że burak zzieleniałby z zazdrości. Dziewczę wlepiało swoje nastoletnie
oczy pełne zdumienia w… monitor telefonu. Palce przebiegały po nim, jakby to
były palce pianistki, albo nóżki wija buszującego pośród gnijących liści w zapomnianej
przez ludzi dżungli.
Stałem
zawstydzony i szukałem wyjścia. Jak głupiec, bo przecież mogłem cokolwiek,
choćby za fotel się schować. Wreszcie zacząłem, ale ciasno było i odwłokiem
szorowałbym ścianę, gdyby nie to, że nie szorowałem. Oduczyłem się szorować
odwłokiem cokolwiek. Mogłem tylko przenikać ściany. I zapewne przeniknąłem. To
ci dopiero historia! Obcy tyłek sterczący ze ściany… Aż mnie cofnęło! Straciłem
równowagę. Chciałem oprzeć się o ścianę – miałem wciąż zakodowane stare
odruchy. No i wpadłem do sąsiedniego pomieszczenia! I przekatulałem się po
dywanie, aż zatrzymałem się pod nogami sąsiadki, która w papuciach i piżamce
czytała gazetę.
Czytała… Akurat!
Miałem wrażenie, że nie czytała, tylko wlepiała swoje blade spojrzenie wprost w
…. Hmmm… A potem sięgnęła ręką. Nie, żebym był pruderyjny, ale oczy zamknąłem.
Na twarzy malowało mi się coś, czego nie wiem i wole nie imaginować sobie zbyt
wiele, ale zanim zamknąłem, to widziałem, że sięga…
Potem? Potem nie
działo się nic wystarczająco długo, żebym zebrał się na odwagę i otworzył oczy.
Pani właśnie odkładała jakiś paproszek do popielniczki, ale jej oczy wciąż
świdrowały moją nagość intymną rozrzuconą chaotycznie po dywanie. Czułem jak
moje zawstydzenie rosło i rosło, a pani znów sięgnęła i poprzez moje ciało
sięgnęła kolejnego okruszka z dywanu i dołożyła go do poprzedniego, po czym wstała. Krzyknąłem, że mnie podepcze, ale nie usłyszała. Stanęła mi na brzuchu
i poszła do kuchni, bo właśnie zagotowała się woda na herbatę.
Leżałem w trwodze
i wstydzie, jak jeden z tych paproszków, a nawet gorzej, bo ona je zauważyła, a
mnie zignorowała. Zupełnie, jakbym nie istniał. Albo był duchem. Nie bolało –
choć nie wyglądała na lekką, więc zapewne stałem się duchem. Nie przypominam
sobie, żebym umierał, a teraz jestem jakimś okrawkiem świadomości, kwantowym
człowiekiem, który przenika ściany. Niby jest, ale nie widać go. Mówię, ale nie
słychać słów. Może choć w cudzych umysłach potrafię się osiedlić i zaszczepić je własną
osobą? Przecież nie może być tak, że jestem i nie ma mnie zupełnie. Paradoks?
Wszedłem w umysł
sąsiadki, która właśnie wróciła z kubkiem parującej herbaty i usiadła w fotelu. Myśli miała równie
ciepłe, jak napój. Przysiadłem się do tych myśli, żeby ogrzać stopy. Ciekawe –
nawet w tym stanie udało się im zmarznąć. Chyba zaraziłem ją swoim wrażeniem,
bo zadrżała i wsunęła stopy pod pośladki i owinęła się kocem, a kubek chwyciła
między dłonie i tuliła się do niego przymykając oczy. Jestem gotów przysiąc, że
mruczała cichutko i lekko kołysała się, jakby usypiała dzieciątko. Mnie?
Ależ Ty pięknie piszesz....
OdpowiedzUsuń:-)
uczę się Stokrotko. czytam i piszę. marzą mi się ładne opowieści.
UsuńJejku, chyba nie chciałabym wejść w myśli niektórych sąsiadek...
OdpowiedzUsuńzmień sąsiadki.
Usuńalbo nastawienie do świata.
a tak poważniej - obecnie nie robisz nic innego. odcięta od świata jesteś wirtualną osobą, z którą można komunikować się w myślach za pośrednictwem klawiatury i mikrofonu - nie ma Ciebie - jest Twój głos, albo Twoje myśli przesłane pocztą elektroniczną lub telefonem. nie istniejesz, przenikasz przez ściany i trafiasz w cudze umysły swoimi myślami. albo i nie. jak chcesz...
No, zaintrygowałeś mnie tym niezwykłym opowiadaniem. Moja wyobraźnia została nieźle przeturlana podczas tych kilkanastu minut.
OdpowiedzUsuńKilku reżyserów przemknęło mi przez umysł i kilku pisarzy...
A swoją drogą chyba pozazdrościć należałoby takiej umiejętności przenikania, bo.. to mogłoby przynosić arcyciekawe wrażenia... Nieempiryczne... :) Pozdrawiam, Pola
ćwicz wrażliwość - może uda się dotrzeć tam, gdzie nie da się z butami.
Usuńwyturlana wyobraźnia to dobrze? są sprawy, które należy obracać, żeby nie zardzewiały.
..lustra ponoć bywają magiczne? ..kiedyś wyobrażałam sobie, że jestem niewidzialna, ale częściej marzyło mi się cofnąć w czasie z tym rozumem i doświadczeniem jaki posiadam ;)
OdpowiedzUsuń- pozdrawiam serdecznie :)
ja jestem jak najbardziej prozaiczny i lustrom, jeżeli w ogóle coś przypisuję, to niewierność.
Usuńkażdemu wpadnie takie w objęcia i nie jest wybredne.
udało się z tym cofaniem rozumu?
..każdy ma swoje 'lustrzane podejście' :) ..kapitalne stwierdzenia o 'niewierności lustra'! ..
Usuń..rozumu cofnąć niechciałabym nawet gdyby to było możliwe, no chyba że byłby to powrót do niemowlęctwa :)
sama napisałaś, że częściej zdarzało się marzyć o cofnięciu w czasie z rozumem.
Usuńna temat wierności lustra wole się nie wypowiadać. w końcu jesteś własnie tu, a nie gdzie indziej, choć za chwilę kto inny będzie gościł tu być może.
Taką krzywdę sobie szczoteczką zadać - ten opis tak mnie przejął, że już nic innego nie doczytałam.
OdpowiedzUsuńnie bolało.
Usuńgłaskanie ucha szczoteczką może być wyrafinowana pieszczotą. a policzki ludzie przekłuwają czym się da i jakoś żyją.