czwartek, 30 kwietnia 2020

Z bliska.


Wirus ostrożnie wydłubuje tubylców, jak rodzynki z ciasta drożdżowego. Najwyraźniej nie smakują mu Ukraińcy, choć ci, stercząc na wysokościach całymi dniami i ocieplając wieżowce wydają się być łakomym kąskiem – masowo wiercą i hałasują jak dzień długi, zaglądając do wystraszonych kuchni i łazienek, w których kryją się mieszkańcy. Kawki przeliczają stokrotki na trawnikach i chyba martwią się, że sroki gotowe wydziobać każdą ozdobę, by z niej zrobić jednodniową biżuterię. Słońce wylizuje wczorajszą wilgoć z chodników i niewiele jej zostanie do południa. Jednorazowe rękawiczki w rozmaitych kolorach usiłują chwytać się żywopłotów, albo znaków drogowych, kiedy wiatr gna je daleko precz, lecz mimo pięciu spoconych palców nie są w stanie zatrzymać się, nim wiatr się nimi nie znudzi. W wąskich pasach zieleni oddzielających jezdnie od chodników kwitną różnobarwne kapsle. Z braku deszczu nie obrodzą rdzą i łypią skrzącymi oczami na przechodniów i psy depczące je bez litości.

2 komentarze:

  1. Nie dziwię się srokom, stokrotki są śliczne i wyjątkowo ich dużo. U nas już śladu po deszczu nie ma.
    Nieprędko wyjdziemy z tego plastikowego śmietnika, niezbyt dobrze to o nas świadczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wdycham bzy, ale nie rwę, choć są na wyciągnięcie ręki. krzaki masowo szarpane są każdego roku tak, że dziw, że wciąż rosną. plastik w natarciu.

      Usuń