niedziela, 26 kwietnia 2020

Modyfikacja.

Spoza kulis zerkałem na tłum siedzący w pełnym zachwytu milczeniu i przyglądający się z lubością wywieszonemu na wielkiej płachcie ekranowi, oraz szóstce mężczyzn siedzących za stołem ubranym w spokojny, zielony plusz. Każdy miał przed sobą katiuszę z wód mineralnych różniących się zawartością mikroelementów, temperaturą, albo CO2. To zdumiewający rekwizyt, szczególnie, że prawie nie zdarza się, aby jakikolwiek prelegent znalazł śmiałość i sięgnął po dowolne opakowanie śledzony tysiącem czujnych oczu. Sukno mogłoby mieć nadrukowany trójwymiarowy, hiperrealistyczny zestaw wielokrotnego użytku, zamiast tej ordynarnej wręcz demonstracji autentyczności. Tłum i tak śledziłby, czy pokusa działa, albo porównywałby przełykanie prelegenta z podobnym do ciotki Krystyny z Kanady, albo Toma Hanksa i szukałby słabych punktów, bądź synchronizacji w zależności od nastawienia, czy humoru.

Dygresja na temat płynów nieużywanych prawie przysłoniła mi element znacznie bardziej intrygujący. Prelegenci, jak jeden mąż mieli wygolony pas włosów na przedłużeniu karków i zlokalizowaną na nagiej skórze czaszki wtyczkę niewiadomego przeznaczenia. Konstatacja ta kazała mi skupić się na postaciach bohaterów pokazu dla starannie wyselekcjonowanej grupy smakoszy, będących nie do końca świadomych, że stanowią cel marketingowy z premedytacją ustawiony na ich drodze, by ulegli pokusie.

Ćmiło mi w oczach, a ilekroć usiłowałem skoncentrować uwagę na wtykach coś ciągnęło mój umysł dokądkolwiek, byle odwieść mnie od zauważenia, zrozumienia, czy zapamiętania. Hipnoza zbiorowa? Zagłuszanie i zaburzanie zmysłów? Wirus na kształt komputerowego, który atakuje miękkie, ludzkie dyski? Znów? Spociłem się wytrzeszczając się z wysiłku, aby utrzymać resztkę stanowczości, wisząc kotwicą na karkach prelegentów.

Identycznie ubrani w czarne garnitury i dziewiczo-białe koszule, kto wie, czy nie jedną ręką prasowane, zapewne pachnący tą samą wodą kolońską i uśmiechający się pobłażliwie do tłumu – szóstą częścią uśmiechu każdy. Takie powielenie siedzące rzędem nieopodal skłaniało mnie do podejrzeń, że wielokrotność widzenia została mi wszczepiona tak, jak im te dziwne wtyki. Chciałem pomacać się odruchowo i aż się żachnąłem na własną naiwność. Ja? Miałbym być cyborgiem? Wtyk ponad karkiem? Bzdura!

Ręka jednak nieposłuszna, pchana podświadomością szukała nagiej skóry bez pośpiechu, ostrożnie. Przed oczyma trwało opowiadanie, litery i zdania pchały się tłocząc w kolejnych dygresjach i żartobliwych aluzjach i retorycznych pytaniach. Publiczność nie widzi, że poddana została wyrafinowanej socjotechnice przez stado maszyn. No właśnie! Jak trudno uświadomić sobie i ułożyć usta w to jedno słowo – maszyny!

A tymczasem dłoń sięga już karku i wspina się odnajdując małe ściernisko o wyprofilowanym kształcie jaki oglądam właśnie po sześciokroć przed sobą. Ale ja nie mam wtyku. Jeszcze nie mam? Próbuję dyskretnie rozejrzeć się, ale na scenę wchodzi pani i przedstawia coś tłumowi.

- Siódmym finalistą naszej zabawy… - pani zawiesiła głos na chwilę – został pan Aleks! Proszę o brawa!

Pani obraca się znienacka w moją stronę i klaszcze wskazując, żebym wyszedł na środek. Kamera śledzi każdy jej ruch, więc szybko dostrzegam wygolony prostokąt skóry na jej głowie. Kamera robi zbliżenie na scenę podjeżdżając z tyłu sali. Wtyk mają wszyscy! Cały tłum bez wyjątku.

- Dlaczego tylko ja nie mam wtyku? – myślę gorączkowo i boję się, że myślę zbyt głośno. Na szczęście tłum zagłusza mnie brawami, a kamera koncentruje się na detalach kobiecości prelegentki, która w tak bezpośredni sposób wyciągnęła mnie z zaplecza, jak lis wyjmujący kurczęta z kurnika. Jej kobiecość stłamszona została marynarką z oczywistej tu czerni, szczęściem zamiast spodni miała spódnicę i czarne pończochy sięgające niewystarczająco wysoko, by umknąć atakowi nienasyconej kamery. Jeszcze chwila, a ekran wypełni ciepło jej czarnej zapewne bielizny…

Nie! Kobieta wykonała zwrot w moją stronę pozostawiając kamerze wgląd w jej zaplecze, którym być może wolała się pochwalić bardziej niż awersem. Kamera niechętnie wspina się po kręgosłupie ukazując wtyk. Zaczynam zastanawiać się, dlaczego nikt z obecnych nie został podłączony do jakiegoś interfejsu, stacji dokującej, zewnętrznego dysku, bazy danych, albo innych urządzeń peryferyjnych, mogących zawężyć, bądź rozszerzyć horyzont dopuszczalnych zdarzeń.

- A jeśli… - przełknąłem ślinę – a jeśli wszyscy SĄ podłączeni? Bezprzewodowo? Bluetooth? W końcu to żadna magia i od lat znana. Trudniej szło z zasilaniem. Transfer danych zgrabnie zmieścił się poza widzialnym pasmem fal, ale zasilanie było dużo bardziej oporne. Czyżby problem został rozwiązany? Nikt na sali, nie wyłączając prelegentów i pani zapowiadającej moje nadejście, jakbym był co najmniej prorokiem nie chwalił się pantografem łączącym go z zewnętrzną siecią.

Szczęściem ja nie miałem wtyku! Może byłem ostatnim Mohikaninem? Skóra była gładka, jak moje policzki po goleniu – wyczuwało się naturalną chęć zarostu do istnienia, chociaż wcale go nie było, jednak żadnych wklęśnięć, dołków, rowków, szczelin, czy czegokolwiek, co sugerowałoby odstępstwo od natury. Czyli nie jestem cyborgiem. Jako jedyny.

Powiodłem wzrokiem po sali i zrobiło mi się ich wszystkich żal. Może nawet dawało się go wyczytać w moim wzroku, jednak tłum nie przestawał wiwatować, a pani pochyliła się ku mnie, usiłując obarczyć mnie pocałunkami pełnymi graficznej elegancji w kolorze świeżo wyrwanego serca. Poddałem się czując, że publiczność tego oczekuje, jednak niecnie wykorzystałem chwilę, żeby zbadać fizyczność styku pani skrapiającej moje policzki równo odmierzaną dawką przysługującej mi pieszczoty.

Gdy była pochłonięta zliczaniem intensywności namaszczenia, a pośladkom wskazała wektor zbieżny z ciekawością kamery, dzielącej się sukcesami z wielkim monitorem nad sceną – zanurzyłem dłoń w jej włosy szukając znajomego pasma. Było tam! Pani najwyraźniej poczuła bioprądy, fale ciepła, czy jakieś inne stymulatory aktywizujące jej pożądanie pod wpływem pieszczoty. Byłem u celu i ignorowałem nawet fakt, że zawiesiła się i powtarzała pocałunki, jakby grała nimi w ping-ponga, a mój nos był siatką. Znów dygresja. Nachalna, namolna narzucająca się i odciągająca myśli od zamierzenia. A przecież… Pod palcami nie wyczuwałem jej wtyku. Tylko przestrzeń, w której powinien być. Żadnych szczelin. Dziur, wypustek – nic! Jak mój, jeśli go mam.

Masochistycznie wszedłem w obiektyw kamery, odwróciłem się plecami i zerknąłem na ekran.

- Jest! Czyli wszystko przepadło. Ja też…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz