Spoza
kulis zerkałem na tłum siedzący w pełnym zachwytu milczeniu i
przyglądający się z lubością wywieszonemu na wielkiej płachcie
ekranowi, oraz szóstce mężczyzn siedzących za stołem ubranym w
spokojny, zielony plusz. Każdy miał przed sobą katiuszę z wód
mineralnych różniących się zawartością mikroelementów,
temperaturą, albo CO2. To zdumiewający rekwizyt, szczególnie, że
prawie nie zdarza się, aby jakikolwiek prelegent znalazł śmiałość
i sięgnął po dowolne opakowanie śledzony tysiącem czujnych oczu.
Sukno mogłoby mieć nadrukowany trójwymiarowy, hiperrealistyczny
zestaw wielokrotnego użytku, zamiast tej ordynarnej wręcz
demonstracji autentyczności. Tłum i tak śledziłby, czy pokusa
działa, albo porównywałby przełykanie prelegenta z podobnym do
ciotki Krystyny z Kanady, albo Toma Hanksa i szukałby słabych
punktów, bądź synchronizacji w zależności od nastawienia, czy
humoru.
Dygresja
na temat płynów nieużywanych prawie przysłoniła mi element
znacznie bardziej intrygujący. Prelegenci, jak jeden mąż mieli
wygolony pas włosów na przedłużeniu karków i zlokalizowaną na
nagiej skórze czaszki wtyczkę niewiadomego przeznaczenia.
Konstatacja ta kazała mi skupić się na postaciach bohaterów
pokazu dla starannie wyselekcjonowanej grupy smakoszy, będących nie
do końca świadomych, że stanowią cel marketingowy z premedytacją
ustawiony na ich drodze, by ulegli pokusie.
Ćmiło
mi w oczach, a ilekroć usiłowałem skoncentrować uwagę na wtykach
coś ciągnęło mój umysł dokądkolwiek, byle odwieść mnie od
zauważenia, zrozumienia, czy zapamiętania. Hipnoza zbiorowa?
Zagłuszanie i zaburzanie zmysłów? Wirus na kształt komputerowego,
który atakuje miękkie, ludzkie dyski? Znów? Spociłem się
wytrzeszczając się z wysiłku, aby utrzymać resztkę stanowczości,
wisząc kotwicą na karkach prelegentów.
Identycznie
ubrani w czarne garnitury i dziewiczo-białe koszule, kto wie, czy
nie jedną ręką prasowane, zapewne pachnący tą samą wodą
kolońską i uśmiechający się pobłażliwie do tłumu – szóstą
częścią uśmiechu każdy. Takie powielenie siedzące rzędem
nieopodal skłaniało mnie do podejrzeń, że wielokrotność
widzenia została mi wszczepiona tak, jak im te dziwne wtyki.
Chciałem pomacać się odruchowo i aż się żachnąłem na własną
naiwność. Ja? Miałbym być cyborgiem? Wtyk ponad karkiem? Bzdura!
Ręka
jednak nieposłuszna, pchana podświadomością szukała nagiej skóry
bez pośpiechu, ostrożnie. Przed oczyma trwało opowiadanie, litery
i zdania pchały się tłocząc w kolejnych dygresjach i żartobliwych
aluzjach i retorycznych pytaniach. Publiczność nie widzi, że
poddana została wyrafinowanej socjotechnice przez stado maszyn. No
właśnie! Jak trudno uświadomić sobie i ułożyć usta w to jedno
słowo – maszyny!
A
tymczasem dłoń sięga już karku i wspina się odnajdując małe
ściernisko o wyprofilowanym kształcie jaki oglądam właśnie po
sześciokroć przed sobą. Ale ja nie mam wtyku. Jeszcze nie mam?
Próbuję dyskretnie rozejrzeć się, ale na scenę wchodzi pani i
przedstawia coś tłumowi.
-
Siódmym finalistą naszej zabawy… - pani zawiesiła głos na
chwilę – został pan Aleks! Proszę o brawa!
Pani
obraca się znienacka w moją stronę i klaszcze wskazując, żebym
wyszedł na środek. Kamera śledzi każdy jej ruch, więc szybko
dostrzegam wygolony prostokąt skóry na jej głowie. Kamera robi
zbliżenie na scenę podjeżdżając z tyłu sali. Wtyk mają
wszyscy! Cały tłum bez wyjątku.
-
Dlaczego tylko ja nie mam wtyku? – myślę gorączkowo i boję się,
że myślę zbyt głośno. Na szczęście tłum zagłusza mnie
brawami, a kamera koncentruje się na detalach kobiecości
prelegentki, która w tak bezpośredni sposób wyciągnęła mnie z
zaplecza, jak lis wyjmujący kurczęta z kurnika. Jej kobiecość
stłamszona została marynarką z oczywistej tu czerni, szczęściem
zamiast spodni miała spódnicę i czarne pończochy sięgające
niewystarczająco wysoko, by umknąć atakowi nienasyconej kamery.
Jeszcze chwila, a ekran wypełni ciepło jej czarnej zapewne
bielizny…
Nie!
Kobieta wykonała zwrot w moją stronę pozostawiając kamerze wgląd
w jej zaplecze, którym być może wolała się pochwalić bardziej
niż awersem. Kamera niechętnie wspina się po kręgosłupie
ukazując wtyk. Zaczynam zastanawiać się, dlaczego nikt z obecnych
nie został podłączony do jakiegoś interfejsu, stacji dokującej,
zewnętrznego dysku, bazy danych, albo innych urządzeń
peryferyjnych, mogących zawężyć, bądź rozszerzyć horyzont
dopuszczalnych zdarzeń.
-
A jeśli… - przełknąłem ślinę – a jeśli wszyscy SĄ
podłączeni? Bezprzewodowo? Bluetooth? W końcu to żadna magia i od
lat znana. Trudniej szło z zasilaniem. Transfer danych zgrabnie
zmieścił się poza widzialnym pasmem fal, ale zasilanie było dużo
bardziej oporne. Czyżby problem został rozwiązany? Nikt na sali,
nie wyłączając prelegentów i pani zapowiadającej moje nadejście,
jakbym był co najmniej prorokiem nie chwalił się pantografem
łączącym go z zewnętrzną siecią.
Szczęściem
ja nie miałem wtyku! Może byłem ostatnim Mohikaninem? Skóra była
gładka, jak moje policzki po goleniu – wyczuwało się naturalną
chęć zarostu do istnienia, chociaż wcale go nie było, jednak
żadnych wklęśnięć, dołków, rowków, szczelin, czy
czegokolwiek, co sugerowałoby odstępstwo od natury. Czyli nie
jestem cyborgiem. Jako jedyny.
Powiodłem
wzrokiem po sali i zrobiło mi się ich wszystkich żal. Może nawet
dawało się go wyczytać w moim wzroku, jednak tłum nie przestawał
wiwatować, a pani pochyliła się ku mnie, usiłując obarczyć mnie
pocałunkami pełnymi graficznej elegancji w kolorze świeżo
wyrwanego serca. Poddałem się czując, że publiczność tego
oczekuje, jednak niecnie wykorzystałem chwilę, żeby zbadać
fizyczność styku pani skrapiającej moje policzki równo odmierzaną
dawką przysługującej mi pieszczoty.
Gdy
była pochłonięta zliczaniem intensywności namaszczenia, a
pośladkom wskazała wektor zbieżny z ciekawością kamery,
dzielącej się sukcesami z wielkim monitorem nad sceną –
zanurzyłem dłoń w jej włosy szukając znajomego pasma. Było tam!
Pani najwyraźniej poczuła bioprądy, fale ciepła, czy jakieś inne
stymulatory aktywizujące jej pożądanie pod wpływem pieszczoty.
Byłem u celu i ignorowałem nawet fakt, że zawiesiła się i
powtarzała pocałunki, jakby grała nimi w ping-ponga, a mój nos
był siatką. Znów dygresja. Nachalna, namolna narzucająca się i
odciągająca myśli od zamierzenia. A przecież… Pod palcami nie
wyczuwałem jej wtyku. Tylko przestrzeń, w której powinien być.
Żadnych szczelin. Dziur, wypustek – nic! Jak mój, jeśli go mam.
Masochistycznie
wszedłem w obiektyw kamery, odwróciłem się plecami i zerknąłem
na ekran.
-
Jest! Czyli wszystko przepadło. Ja też…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz