Będę twoim
Minotaurem. Zostań moim Labiryntem. Będę przemierzał mroczne ścieżki twojego
sumienia, szukając ciepła i głęboko ukrytego serca. Bo chyba masz serce?
Niechby malutkie i nieużywane od dawna. Mam czas. Znajdę, odkurzę, wyliżę z ran
zaropiałych. Będę biegł szybko. Jak byczek Fernando, merdając ogonkiem. Jak
rycerz z la Manczy na widok czwororękiego bandyty ogarniętego furią.
Przemierzę
nieprzebyte. Nie raz, nie trzy. Nieustępliwie i bez końca. Niechby bez czasu.
Zatonę w otchłaniach niezbadanych i będę. Twój i w tobie. Dla ciebie, dla nas.
Sierść mi się jeży na grzbiecie, a chuci pode mną niemal płoną w gorączce
pożądania. Popędzę z tą pochodnią, jak z kagankiem światłości. Własnym ciepłem
ogrzeję ściany, niech skonam, gdybym był łgarzem. Ciebie ogrzeję nie tylko
oddechem, choć ten gorący, bucha resztkami duszy, zupełnie jak anioł kaszlący
białymi strzępkami kłębiastych chmurek biegnących za horyzont wstydliwie.
Popędzę
naprzeciw, na przekór nawet. Popędzę, bo pędzić umiem i popędów mam nadmiar. Zuchwale
ruszę w czeluści. Rozchyl jeno ramiona, czy co tam zechcesz rozchylić, abym się
zmieścił z całą moją tęsknotą i chucią. Z marzeniami i nabrzmiałym w erekcji
ego. Rozsuń uda do krzyku, bym runął na ciebie, jak husaria pod Kircholmem na
wraże zastępy. Gorączki liczne mienią się na mych licach. Mniemam, że i ty
płoniesz. Jeśli nie w sobie, to w moich rozpalona słowach. Czuję już kurz
twoich wspomnień i murszejące na ścianach niespełnienia. Odświeżę je, wydobędę
barwy. Rozpłonię je i rozpalę niczym artysta-kowal przed przystąpieniem do
tworzenia.
Dech historii z
twoich trzewi na mnie zerka i mierzwi mi mój brak fryzury. Czy to twoje dłonie
przeszukują grzywkę, żeby węgle czerwonych oczu odsłonić? Jestem. Jestem tutaj
mój Labiryncie. Czekałem na tę chwilę, na wilgoć zatęchłą, żeby dać się jej
oszołomić, uwieść i lec w niemym zachwycie, jako pomazaniec tobą umazany,
upojony twą niecnotą mocno zaniedbaną. Dawno chyba nie wpuściłaś tu nikogo? Dziewicze
przemierzam ścieżki? Ech… Mów do mnie jeszcze, mów mroczności nieskończona,
niech moje libido polegnie za najbliższym załomem, niech dusza w durszlak się
zmieni, lecz mów. Szepcz, albo krzycz. Bez różnicy.
Pędzę w swym
pędzie, w popędzie, w zmysłów pomieszaniu. I nie wiem tylko, czy pajęczyna
Ariadny znów mnie krwawą nicią nie spęta, żebym orła wyciął i łbem wyrżnął w ścianę
śmiertelnie. Potrafisz mieć miękkie ściany? Ratuj mnie mój Labiryncie, bo nic
mniej i nic więcej nie potrafię. Tylko pędzić do ciebie poprzez twoje
nieskończoności, korytarze skręcające znienacka i ścieżki wijące się jak wody z
gór spływające.
O różnych marzeniach słyszałam, ale żeby Labirynt? Poza tym, w Labiryncie już błądzi ekipa rządząca - nie za tłoczno będzie? ;-)
OdpowiedzUsuńPS. Zamiast "błądzi" bardziej pasuje "błąka się".
Usuńczyżby udało się wysilić na oryginalność?
Usuńprzecież nie jestem pierwszym - to wiem nawet ja, który przecież nie aspiruje do kaganka oświecenia.
labirynt, a Labirynt, to kolosalna różnica - w Labiryncie tłoku nie ma... co dzieje się w labiryncie, tego nie wiem zupełnie. Niby jedna literka, a jednak zmienia.
No cóż, jest takie powiedzenie: każda ofiara znajdzie swego kata.
OdpowiedzUsuńi zawsze znajdzie się większa ryba
Usuń