Stado
świateł latarni ustawiło się w nierówną tyralierę na skraju
trawnika oświetlając ciemne, popękane pnie kasztanowców. Na
chrzęszczącej białym żwirem alejce plamy żółtego, tłustego
światła rozlewały się niechętnie, bojąc się skaleczeń. Przed
nami szła… Mówię szła, chociaż widziałem wyłącznie sylwetkę
kogoś w przydługiej pelerynie z olbrzymim kapturem. Patrząc z tyłu
można byłoby pomyśleć, że to zjawa, gdyby nie to, iż żwir
protestował w rytmie oddalających się kroków. Coś w nich jednak
sprawiało, że myślałem o znikającej postaci, jak o kobiecie.
Ta,
która mi towarzyszyła również była o tym przekonana. Albo to
właśnie ona zasugerowała, że mamy śledzić kobietę, a ja
instynktownie przyjąłem do wiadomości ową kwestię. Czekaliśmy,
aż się pojawi, a czas spędzony na ławce w oczekiwaniu na bieżącą
chwilę poświęciliśmy na zapoznanie z historią. Moja towarzyszka
ponoć spotkała kilkakrotnie w przeciągu swojego nastoletniego
życia sylwetkę ukrytą w mroku peleryny, a ostatnie trzy wieczory z
rzędu właśnie w tym parku natknęła się na nią wracając z
zajęć. Sama bała się podążyć śladem, o zaczepieniu nie
wspominając. Moje towarzystwo najwyraźniej miało zapewnić
wystarczający margines odwagi, aby dzisiaj podążyć za nieznajomą.
Nie
musieliśmy iść tuż za nią. Alejki parkowe były puste i tylko
wiatr rozganiał suche liście. Szliśmy zachowując dystans i
słuchając chrzęstu żwiru, który zmienił się w stukanie
obcasów na asfalcie jezdni i chodnikowych płytach alei
wspinającej się na wzgórze, w którego wnętrzu kryły się liczne
pomieszczenia o wojennym przeznaczeniu. Część z nich była wręcz
odsłonięta i udostępniona turystom, lecz reszta wciąż ukrywała
się w mroku tajemnic, zupełnie jak postać wspinająca się krokiem
czarniejszym od nocy.
My
szliśmy ciszej, pewnie dlatego, że ubraliśmy się w adidasy o
miękkiej podeszwie. Jawory i kasztanowce rzucały drapieżne cienie
na mrukliwe niebo pozbawione gwiazd korzystając ze współudziału
latarń. Rzeka sunęła cicho i jedyną oznaką życia były
pojedyncze, stłumione odległością, gasnące kręgi na wodzie
znaczące ślady żerowania. Sylwetka śledzonej przez nas postaci
pokonała właśnie wierzchołek wzniesienia i znikła nam z oczu, a
chwilę później i ze słuchu.
Patrzyliśmy
na siebie niepewnie, a dziewczyna chwyciła mnie mocniej za rękę.
-
Zrób coś! – szepnęła – Widzisz, że nam ucieka!
Oddałem
uścisk i nie puszczając jej dłoni zaczęliśmy biec. Na szczycie,
na środku chodnika umierały właśnie damskie buty na obcasie. Jeden
jeszcze się chwiał lekko. Gdy je podnosiłem poczułem resztki
ciepła stóp, z których spadły, bądź zostały zdjęte, w co
trudniej było uwierzyć – kobieta porzucająca buty? Bardzo
dziwne. Aż trudno wymyślić rozsądne uzasadnienie, chyba, że
porzuciła je dla mężczyzny, jednak w takim przypadku oboje powinni
być nieopodal. Rozglądaliśmy się, lecz na szczycie nie było
widać ani ich, ani jej. Pobiegłem krzyżującymi się alejkami.
Bezskutecznie. Na żadnej nie było widać zakapturzonej postaci.
Wróciłem do miejsca, gdzie zgubiliśmy trop i dostrzegłem
ponaglające gesty mojej towarzyszki. Palcem pokazywała trawnik na
stromym zboczu. Gdy się zbliżyłem, zauważyłem pod krzakiem
jaśminu czarną płachtę. Uniosłem do góry i rozpostarłem
materiał, a kaptur przyglądał mi się spod oka ironicznie
układając się na ramieniu peleryny.
Teraz
mogliśmy rozpoznać uciekinierkę tylko po tym, że była boso. A
może miała ze sobą drugą parę butów? Zsuwaliśmy się z
pochyłości, aż dotarliśmy do kamiennego obmurowania dzielącego
park od rzeki. Usiadłem na niskim, szerokim murze, z którego
korzystali turyści robiący zdjęcia panoramy najstarszej części
miasta leżącej na wyspach po drugiej stronie nurtu. Dziewczyna
dogoniła mnie i stanęła lekko zadyszana.
-
Co teraz? Myśl! Gdzie ona jest? – gorączkowała się, gdy
wzruszałem ramionami. Nie byłem psem gończym, a nocą mój wzrok
okazywał się bardzo ograniczony.
-
Tam! – jeżeli można krzyczeć szeptem, to trzeba być kobietą,
aby osiągnąć oczekiwany efekt. Jej się udało.
Rzuciłem
okiem w kierunku, jaki wskazywała. Kilkadziesiąt metrów dalej
nadbrzeżny mur zmieniał się w bardzo szerokie schody kończące
się nad lustrem wody, by dalej wrócić do postaci muru. W tamtej
części pomiędzy murem, a rzeką dostrzec można było
kilkumetrowej szerokości pas porośnięty wysoką, schnącą
trzciną, młodymi wierzbami i kępami traw zapewne uginającymi się
pod ciężarem człowieka. Odległość robiła swoje, jednak udało
się dostrzec bladą poświatę kogoś, kto szedł pomiędzy
trzcinami w sukni, czy sutannie niemal tak długiej, jak porzucona
dopiero co peleryna. Woda schwytała srebrny blask księżyca i
rozmnożyła go, dzięki czemu widzieliśmy miejsce, w którym postać
wniknęła w mur. Teraz już żaden ruch nie zakłócał spokoju nocy
i śpiących szuwarów.
Pchani
ciekawością szliśmy za sylwetką, która zniknęła. Trawy
faktycznie były miękkie i uginały się pode mną. Dla
bezpieczeństwa szliśmy gęsiego, żeby nie zerwać chwiejnej
równowagi zielonego dywanu, leżącego na mokrym błocie naniesionym
tu wiatrem i drobną falą. W miejscu, gdzie postać zniknęła nam z
oczu było jakieś wgłębienie w murze, zwieńczone ceglanym łukiem.
Trzeba było się pochylić, żeby zmieścić się pod nim.
Pstryknąłem zapalniczką, lecz jej światło nie sięgało daleko,
a wnęka rozszerzała się, przechodząc dalej w korytarz biegnący
prostopadle do brzegu.
Trzymając
się za ręce szliśmy dotykając ścian. Były wilgotne i pełne
pajęczyn, jednak gdzieś przed nami zdawało się płonąć jakieś
niepewne światło. Zakręt zaskoczył nas, ale za zakrętem światło
pozwoliło na lepszą orientację. Doszliśmy do podziemnej sali, w
której płonęły stojące na ziemi świece. Między nimi leżała
suknia i najwyraźniej piła wilgoć rzeki wprost z podłogi, jednak
właścicielki nie było nigdzie widać. Pomieszczenie kończyło się
ślepą ścianą i nie było widać ani śladu bocznych odnóg.
-
Rozrzutna kobieta – zauważyłem z przekąsem – lada chwila
zostanie naga…
-
Gdzie ona jest?! – krzyk mojej towarzyszki nasiąknięty był
rozpaczą i przerażeniem – Zrób coś! Szukaj jej!
A
potem nagle rozpłakała się i usiadła na ziemi pozbawiona całkiem
sił.
-
To miał być żart… - szlochała – Mieliśmy dojść tu, wypić
butelkę wina i wrócić do domu. A teraz nie ma jej nigdzie… Boję
się… Szukaj jej proszę… To moja siostra…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz