Kobieta siedząca
pośrodku metalowej, wielopiętrowej pajęczyny była z gatunku tych, jakie ponoć
preferują bossowie mafii – duża, ciepła blondynka, o twarzy okrągłej i oczach
większych od górskich stawów. Piersi wypychały mundur tak bardzo, że zawieszone
na nich medale wisiały smętnie i przy każdym ruchu bogatego w pokusy ciała
podzwaniały żałośnie nie mając na czym się oprzeć. Aby ukryć erekcję wsunąłem
ręce w kieszenie.
Siedziała na
obrotowym fotelu brzydko, wręcz wulgarnie. Ramiona nisko schowane w oparcia
fotela, szeroko rozsunięte kolana i wzrok pełen pogardy dla otoczenia, peszący
każdego śmiałka podążającego którąkolwiek z orbit, choć jej widok powodował
przyspieszenie pulsu nawet wiekowym egzemplarzom. Kobieta najwyraźniej nie
mogła się zdecydować, co począć nogami, bo zmieniała ich układ co chwila. To
zakładała jedną na drugą, to prostowała je wprost na pulpicie sterującym, albo
rozchylała kolana, by sięgnąć między nie dłonią o długich, zapewne sztucznych
szponach i pozwolić im na niecną chwilę zaginąć pod regulaminową spódniczką.
Pani dysponowała
bronią ostatecznej zagłady – alarmem o przeraźliwych dźwiękach. Gdy tylko
sygnał boleśnie spadał na pajęczynę zbrojny oddział, niczym cień spadał w ślad
za nim uzbrojony we wszystko, czym dysponował niemały arsenał. Może nawet
więcej, bo spacyfikować potrafili nawet niczego nieświadomy zalążek buntu
dopiero mający się narodzić w głowach przymusowych tubylców. Cień terror
zwalczał w takim tempie, że blondynka nie zdążyła nawet wyjąć dłoni spomiędzy
ud, co ją odrobinę zawstydziło, czyniąc jej twarz zachwycająco, choć
nieprawdziwie niewinną.
Kolejny obrót w
fotelu, może mający ukryć skrępowanie, może dla wprawy, jako gimnastyka mięśni
i ćwiczenie wzroku sortującego ruch jednostek na wszystkich poziomach w
poszukiwaniu następnej erupcji. Stałem wysoko, w trzecim kręgu od centrum,
ponad głową blondyny, lecz i tu poczułem jej wzrok gorący, szpiegujący moje
wnętrze po kres cnoty. Wyrwałem dłonie z kieszeni, żeby nie pomyślała, że coś
knuję i nie wezwała oddziałów, które mogłyby mnie unicestwić i wdeptać w
ażurową, stalową podłogę, przez którą jej wzrok przedarł się bez trudu.
Moje dłonie…
Obie… Choć wyjąłem je z kieszeni, sklejone były nasieniem. Lepkim, ciągnącym
się pasmami wiszącymi obrzydliwie niczym gluty pod nosem zakatarzonego
smarkacza. Wcześniejszy wstyd blondynki był niczym wobec mojego, lecz
najwyraźniej bawił ją. Stałem skamieniały bojąc się oddychać, a nasienie
krzepło mi między palcami. Blondynka oblizała palce, jakby na nich szukała
smaku nasienia i wsunęła dłoń między nogi. Patrzyła hipnotyzując mnie jak kobra.
Skamieniałem do szpiku kręgosłupa, a jej oczy rosły osiągając granicę, za którą
nie mieszkał już rozum, tylko zwierzęce pożądanie. Druga ręka, wczepiona w
pulpit sterowniczy konwulsyjnie wgryzała się w tworzywo i metal drapiąc go do
krwi, a usta rozchyliły się w krzyk bezwolny. Któryś z palców musiał rozdrapać
pestkę alarmu, bo dźwięk stłumił nawet niehamowaną rozkosz blondynki.
Kaźnia. Czarny
oddział runął na mnie. Jakieś kolano złamało mój kręgosłup, zanim dłonie w
rękawicach pochwyciły tchawicę. Mierzone kopniaki bezlitośnie zgięły mi nogi.
Upadłem twarzą w ażur pajęczyny. Nim straciłem przytomność zdążyłem zobaczyć,
jak blondynka oblizuje palce z przepraszającym chyba uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz