Ostrożnie, może nawet z szacunkiem postawiłem stopę. Równik zadrżał,
jak dobrze naprężona lina, albo struna w fortepianie. Odbiłem się lekko i
dostawiłem drugą stopę. Chwilę kołysałem się łapiąc równowagę. Równik odzyskał
ją zdecydowanie szybciej. Podniosłem wzrok. Równik był zdecydowany i nie wahał
się już wcale. Prosto jak strzała wbijał się w widnokrąg i niknął poza
zasięgiem wzroku. Tupnąłem lekko nogą, a równik zadrżał, po czym przeniósł to
drżenie w przód. Kiedy wróciło do mnie niespodziewaną czkawką, od tyłu,
uwierzyłem, że to możliwe.
Bez pożegnania, bez pakowania bagażu, zrobiłem krok, który miał być
pierwszym z kroków i ostatnim. Bo zamierzałem pójść po śladzie i wrócić tu,
obchodząc ziemię. Chciałem sprawdzić – równik i siebie. Zbadać, czy mam wystarczająco
sił, zapału i umiejętności, by dokonać tego, co dla równika jest codziennością.
Równik milczał, ale miałem wrażenie, że było to życzliwe milczenie i poniekąd
promieniujące dumą. Kolejny krok był już łatwiejszy. Każdy to wie, bo decyzję
podjąć jest trudno, iść, to już i głupiec potrafi. Szedłem równikiem, z
równikiem, po nim, na nim, tańcząc, opowiadając mu wszystko, co ślina na język
przyniesie, zupełnie tak, jak pasażer w samochodzie, który słowami stara się
utrzymać kierowcę na jawie, by nie zasnął podczas monotonii mijających,
czarnych kilometrów.
Równik był prostym kompanem, i to w dosłownym tego słowa rozumieniu.
Nie boczył się, nie krzywił, a jedyny uśmiech zaplatał wiernie wokół ziemi, jak
zakochany chłopak oplatający ramionami wybrankę. Szedłem sam, bo trudno
podejrzewać równik o czynność tak nieprzystojną, jak spacer bez uzasadnienia.
On przecież i tak już tam był. Wszędzie, gdzie idąc po jego grzbiecie dojść
mogłem – był. Trwale i niezawodnie. Mógł mi opowiedzieć swój świat, jednak
milczał, żebym sam go poznał. Może wiedział, że nie wolno opowiadać książki,
którą ktoś właśnie czyta, ani zakończenia oglądanego teraz filmu.
Kłaniałem mu się z szacunkiem. Mądry i niezłośliwy. Mijałem
przestrzenie zatłoczone i totalne bezludzia. Szum oceanów hipnotyzował zachody
i wschody słońca, które tańczyły, niby kobra poddana woli fakira. Jakiś wielki
okręt usiłował przeskoczyć równik i dnem szorował po naprężonej strunie
równika, aż zanurzyła się głęboko, by po chwili wyskoczyć w powietrze
spazmatycznie łykając powietrze i chlasnąć ocean biczem, gdy znów układać się
zaczął na powierzchni. Jakiś wulkan chciał się ożywić na mój widok, jednak
wędzidło równika przecięło mu paszczę i posoka spłynęła na boki niby wąsy.
Nocami gwiazdy siadały na równiku, jak kosmiczna melodia. Jedne myły
swoje srebrne buzie, inne plotkowały z przejęciem, a pozostałe huśtały się
beztrosko. Równik znosił to z godnością, wyrozumiale. Pochlebiało mu to
kosmiczne uwielbienie. Wiatr rozczesywał swoje włosy na naprężonej strunie i
dostrajał dźwięki, jak prawdziwy artysta. Ćwiczył bezdech i pomrukiwania
burzowe, świstał po góralsku, albo dudnił przeciągami w niewidzialnych,
ciemnych tunelach. Czasami, gdy miał ochotę, zlizywał mi pot z twarzy. Soli mu
brakowało? Oddawałem bez żalu.
Mijałem góry i doliny, tygodnie mijałem i istnienia wszelakie. Pewnie
i własną pamięć minąłbym, bo się zamyśliłem, ale równik czuwał. Podskoczył
chrząkając akurat wtedy, gdy krok ostatni stawiałem na pierwszym. Byłem w domu.
Znów. Byłem, choć poszedłem donikąd. Do tutaj. Do siebie. Trudno nawet
powiedzieć, że wróciłem, czy byłem, bo przecież jestem wciąż. Równik też.
Hm...Wpis ciekawy, zmuszający do dobrego skupienia. Wyczuwam tu też tzw. lekkie pióro do pisania :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńudanej zabawy. odkłaniam się z nadzieją, że masz rację w kwestii pióra.
UsuńJak Bóg na nieboskłonie...ciekawa perspektywa.
OdpowiedzUsuńlinoskoczek... znajdzie się miejsce na linie. możesz dołączyć.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńOstatnio jakoś piosencznie kojarzą mi Twoje teksty:):
https://www.youtube.com/watch?v=ZdmGAnxT6dI
Pozdrawiam:)
to ładne skojarzenia. cieszą. dziękuję.
Usuń