Księżyc zapomniał
o swoim chłodzie i pochylił żółty łeb nad oknem. Twoim właśnie. Pyzaty,
ciekawski i pełen dziobów na twarzy – jak nastolatek, któremu się wciąż wydaje,
że wszystko ujdzie mu bezkarnie. Zwykle opatulasz się kołdrą, jakbyś się bała,
że ci ucieknie w nocy, więc kokon bezpieczny zawijasz wokół stóp, a ramionami
trzymasz kurczowo brzeg kołdry i tylko patrzeć, jak ssać zaczniesz rożek, który
aż prosi o zauważenie i łaskocze w czubek nosa, żebyś się do niego uśmiechnęła.
Uśmiechasz się? Każdej chyba nocy przychodzi taka chwila, kiedy pozwalasz sobie
na uśmiech. Choćby gorzkim był, ale uśmiech. Włosy zwiedzają twoją twarz bez
pośpiechu. Miękko układają się wzdłuż każdej krzywizny policzków, czy czoła,
żeby znaleźć miejsce dla siebie i zostać tam aż do rana. Krzyczą, kiedy
zaczniesz się wiercić i strącać je, jakbyś odganiała muchy od spoconego czoła,
ale one wiedzą lepiej. I wrócą, choćbyś obrzuciła je nieprzytomnymi obelgami.
Kochają cię mimo wszystko, a nawet wbrew tobie.
Pod zamkniętymi
powiekami przebiegają galopem dzikie tabuny. Śnisz? Zapewne, bo mięśnie grać
zaczynają pantomimę pełną uczuć nieskrępowanych, jakich pozazdrościć może każdy
aktor usiłujący nauczyć się sztuki wyrazu nawet odległych mu uczuć. Ty nie
musisz udawać. Nie musisz się krępować. Ty nawet nie wiesz, że grasz główną
rolę. Tej nocy i każdej poprzedniej. Grasz, a księżyc nikomu nie opowie.
Najwyżej sapnie, gdy emocje go opadną, a noc wezwie go gdzieś daleko, żeby
wskazać drogę zbłąkanej duszy. Nie wołaj go. Nie ma potrzeby. Z tobą jest tylko
wtedy, gdy mnie nie ma. Dziś przyszedł zapytać, czy nie jestem zmęczony.
Śpiący. Chciał mnie zastąpić i pilnować, żeby noc nie wygryzła ciepła z ciebie.
Otworzyłem okno. Odrobinkę zaledwie, a ty ręką już szukałaś mojej obecności, bo
znikłem bez słowa.
Jestem. Już
jestem. Nigdzie się nie wybieram. Chciałem tylko powiedzieć księżycowi, że u
nas wszystko w porządku. Wiesz? Zrozumiał chyba, bo oparł się o balustradę
balkonu i brodę na niej powiesił i gapi się bezwstydnie, kiedy ty mruczysz coś
zła i naburmuszona, lecz w końcu dajesz się udobruchać, gdy oddechem odwiedzam
twoją szyję, w której właśnie budziły się dźwięki skargi. Chwyciłaś mnie mocno,
jak chwytasz tylko we śnie. Zaborczo. Zuchwale. Żebym się nie zgubił. Nie
zostawił cię samej pośrodku kosmosu. Staram się patrzeć, ale wbijasz się nosem
w to wgłębienie na obojczyku i łaskoczesz mnie włosami, więc śmieję się
serdecznie, aż podskakuje twoje kolano, którym nie wiem nawet kiedy zdążyłaś
zaczepić się o moje biodro. Między twoim udem, a moim brzuchem zaczynają budzić
się ognie, które ugasimy dopiero rano, jeśli wytrzymam. Jeśli… Nie zdarza się
często…
Rozchylasz usta.
Kusisz. Wiesz, że nocą trudniej jest oprzeć się tobie? Jesteś bezwstydna i
niewinna naraz. Jak dziewczyna, która nie ma świadomości, jaką siłą dysponuje i
nie widzi flirtu we własnym spojrzeniu - zawstydzonym, nieśmiałym wzroku
buszującym po moim konturze, który zna doskonale, choć nie przyzna się przecież
jak bardzo. Twój język figluje pomiędzy wargami i opowiada historię nie
mieszczącą się w żadnych słowach, a ja odgarniam włosy, żeby czytać i nie
uronić. Słucham, a ty zastygasz nagle, czując opuszki palców za uchem. Toniesz,
jak bezbronne dziecko w moich ramionach i rozczulasz mnie tak, że przez chwilę skrywam
całe pożądanie. Głaszczę twoje włosy. Dotykam warg, które drżą z
niecierpliwości. Serce tłucze się w tobie, jakby chciało uciec do mnie, więc
wtulam się w ciebie, jak ty we mnie. Obejmujesz mnie rękami i nogami, bym był
twój bez reszty.
Oddaję się twoim
pragnieniom. Czuję, jak pulsują gorącem piersi ukryte pod nocną koszulą, jak
rosną wsparte o moje ciało i wiercą się szukając ust, w których mogłyby
spłonąć, lub ostygnąć. Albo wszystko naraz, bo ograniczeń nie znasz zupełnie.
Gorąca róża pożądania parzy mnie w udo, w które wgryzasz się zachłannie
intymnością. Pachniesz żądzą. Oszałamiasz. Gubię rytm oddechu. Twoje dłonie
wdzierają się we mnie i biorą mnie w posiadanie. Krzyczę. Niech sąsiedzi się
obudzą. W tej chwili nie ma na świecie nikogo. Poza tobą. Poza nami. Poza
pragnieniem, które nic więcej nie potrzebuje, jak tego, by mu nie przeszkadzać.
Gryziesz mnie w szyję. Mocno. Niespodzianie. Otwieram nieprzytomne oczy. W sam
raz, żeby dostrzec, jak księżyc z otwartą ze zdumienia gębą spada z balustrady
w gąszcz tui tuż za oknem wspinających się do nieba od lat.
ależ zmysłowo.... ja, pewnie, chrapnęłabym potężnie w międzyczasie i czar by prysł.... :DDDD
OdpowiedzUsuńuwierz mi - nie chrapnęłabyś ani razu.
Usuńwidziałaś, jak koty i dzieci podstawiają się do pieszczot?
śpiące ciało robi dokładnie to samo. i milczy zawzięcie, żeby nie spłoszyć pieszczoty.
Marny los podglądaczy...
OdpowiedzUsuńo tak. upadek w piekielne otchłanie.
UsuńZnaczy wiosna w pełni...
OdpowiedzUsuńwiosna jak każdego roku. wodzi na pokuszenie.
UsuńKiedy byłam dzieckiem powiedziano mi, że na księżycu mieszka Pan Twardowski. Kiedy tylko zagląda do mojej sypialni macham ręką mówiąc Witaj! A, że podgląda - a co ma do roboty. ;-0
OdpowiedzUsuństarszy pan - za wiele nie zobaczy, a nawet jeśli, to co? przyleci? kogut dawno na rosół poszedł a w jednym kapciu...? z księżyca? eeee... najwyżej się oślini i serce mu oszaleje z powodu ciągów dalszych i gdybania.
Usuń