Deszcz
zmiażdżył perspektywę. Stłamsił ją uporczywą mżawką i skrócił widzenie do
czubka stopy wyciągniętej ponad miarę, by minąć puchnąca z sytości kałużę. Tłum
obcojęzycznie komentował zjawiska atmosferyczne na bogato, w nosie mając zagryzione
w pięściach milczenie tubylców o twarzach poszarzałych na wzór błotnych kałuż.
Na świat wypłynęły kobiety o biodrach szerokich, dostatnio wypornych, może nawet
rozpustnie? Te chudsze, kryły grzywki pod zimowymi czapkami, zsuwającymi się
bezkarnie aż po granice namalowanych w zaciszu sypialni brwi i dreptały w
miejscu, jakby miesiły glinę na betonowym trotuarze. A jeśli deptały wirtualną kapustę?
Wszak uwielbiam kiszoną…. Kto wie, czy nie merlota, który absolutnie wymaga
dziewczęcych stóp, by nabrać głębi smaku, któremu nie oprze się nawet
podstarzały koneser. Natura wreszcie chłonie beznamiętnie – ile tylko udźwignie.
Ludzie? Skuleni w sobie, błąkający się pomiędzy pazernymi rozlewiskami, ze
źrenicami pełnymi świeżo skroplonych łez zdają się być zaledwie paprochami
dryfującymi na powierzchni. W taki dzień aż się prosi o pikantną golonkę, jaja
na boczku, węgierską zupkę, czy coś jeszcze bardziej dosadnego. Syntetyczne
ubranie, szczególnie dla jednostek niezrzeszonych w związki „na śmierć i życie”
– to jednak odrobinę za mało.
W taki dzień, najlepsze zacisze ulubionego fotela i kieliszek naleweczki:-)
OdpowiedzUsuńznam lepszą alternatywę - ciepłe ramiona, pośród których dygresje zmienią się w nieistotne zjawiska, spoza horyzontu wszystkiego, co gotowa byłabyś umieścić w prywatnym sezamie z metką "ważne"... "najważniejsze"
OdpowiedzUsuń