Noc musiała się
podać, kiedy śnieg i śnieg – jak od dawna nie bywało. Skrzypiał potem i stękał
pod butami, ale co mi tam, niech ma za swoje. Buty tylko zawiązałem o dwie
pętelki wyżej, żeby mi stóp nie mroził. Jakiś kos pulchniejszy, niżby wypadało
zimą, zerkał na mnie ciekawie, a wróble patrolowały okolicę bez wytchnienia.
Koleiny w jezdniach nie sięgały asfaltu, więc cały świat bielił się i brudził, gdy tylko zetknął się z
człowiekiem. Kolebiąc się na boki drobniuteńki rozkoszniaczek przemierzał świat na sankach ciagniętych
przez mumię opatuloną tak, że płci można się było jedynie domyślać. Miło,
biało, uciążliwie, lecz pięknie. Pani za sterami tramwaju walczyła z awaryjną maszyną,
lecz ta wytrwale odmawiała posłuszeństwa, narowista do szpiku kości – znaczy do
szkieletu, albo i głębiej, skoro twardy reset pomógł tylko na chwilę wystarczającą,
aby przejechać jedno skrzyżowanie więcej. Potem? Okiełznany siłą tramwaj
zatrzymał się przed przeszkodą i żadną siłą nie udało się go (Jej?, Ich? - Bo motornicza
kategorycznie odmówiła) nakłonić do wysiłku i minięcia krnąbrnej, zezowatej zwrotnicy.
W obliczu eskalacji protestów ja również zrezygnowałem i dzisiaj popełnię
dopiero jutro. W ten sposób będę miał dzień wolnego. Może dzięki temu choć jeden dzień popełnię bez większego błędu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz