Słoneczniki kwitną na
topinamburowych szczudłach, wyrosłych pośród szczelin w pęknięciach asfaltu u
stóp murowanego ogrodzenia zapewniającego pozorną intymność ludziom uwięzionym
wewnątrz. Słońce ściera mgły mdlejące mokrą plamą w podcieniach blokowiska,
orzechy nabierają rzymskiej tężyzny w otulinie zielonej skorupy. Wymyślam
scenariusze dla jutra, albo nawet dalej, dokąd tylko sięgnę fantazją, ale tam
był już ktoś mądrzejszy i zaplanował wszystko idealnie, więc to moje rozpasanie
jest zaledwie szczenięcym chceniem, żałosną imitacją doskonałości. Z podkulonym
ogonem wracam do teraz i cieszę się znów, jak dziecko, gdy słońce liczy mu
piegi na nosie, a pies ogonem rozwiewa kurz słodkiej niewiedzy, by w chmurze
niedopowiedzeń uczynić zabawą nawet to, co zdarzyć się musi. Wszak nikt nie
zabronił życiu być pięknym, zabawnym i przyjaznym. A mógłby zapewne. Gdyby
chciał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz