Popatrzyłem na zabytek, którego kupno przywiodło mnie
na krawędź finansowej zapaści. Dzisiaj była potwornie droga, ale kiedy
pachniała świeżością warta była najmarniej kilku wsi. Nie sądzę, aby
którykolwiek z antenatów ośmielił się tknąć taki majątek nożem. A teraz ja
miałbym potraktować wiekowe skóry ostrzem? Mogło się zdarzyć, że wskazówka
wypadła z innej książki, a ktoś bezmyślnie wsunął ją między karty mojej i zniszczę
wolumin, nie osiągając nic, poza kacem moralnym.
- Ale… - kartka, choć schowana parzyła ręce, a palce
pełne ciarek i mrówczej energii szukały rękojeści korzystając z rozkojarzenia
głowy.
Nożyk był niewielki i do sztyletu było mu daleko.
Zwykle obierałem nim pomarańcze i gruszki, albo odkrawałem kawałki mocno
wyschniętej, jałowcowej kiełbasy. Drewniane okładki kryte skórą zdawały się
pocić pod moim wzrokiem. Zrobiłem głęboki wdech i korzystając z lupy zacząłem
przyglądać się dziełu. Byłem pewien, że między stronicami z cielęcego pergaminu
nie znajdę rozwiązania, a jedynym miejscem, w którym kryć się mogło rozwiązanie
były pięćsetletnie okładki.
- Niech mi wybaczy Bóg Kustoszy, Archiwistów i
Antykwarystów! - Oglądałem unikat, szukając miejsca, w które mógłbym wbić
ostrze!
Na zewnątrz zmierzchało już, a niebo widząc
świętokradztwo spochmurniało, ostrząc szpony błyskawic, żeby mnie uśmiercić,
nim popełnię nieodwracalne szkody. Zasłoniłem okna, jakby kotary miały mnie
ochronić przed wzrokiem zgniewanych bóstw. Nóż o czerwonej, plastikowej rączce
wyglądał krwawo, jak po skończonym misterium ofiarnym na barbarzyńskim ołtarzu.
Usiadłem i chwyciłem rękojeść. Nóż wszedł gładko. Utwardzone ostrze profilowane
laserem penetrowało wnętrze między awersem i rewersem tylnej okładki, mijając
deskę. Krótszą z krawędzi przeciąłem jednym ruchem, jednak nie wydarzyło się
nic.
- Oszalałem! - oparłem się prostując nogi.
Powtórzyłem operację z przednią okładką, ale i tak
spod skóry nie wypadły kolejne objawienia. Poszedłem do kuchni pijąc wodę
wprost z kranu, przy okazji płucząc twarz pulsującą od emocji. Papierowym
ręcznikiem otarłem twarz i wróciłem do stołu, niczym chirurg czujący powołanie
i obowiązek.
- Rozpłatać! – szepnąłem – Napisane było rozpłatać,
więc nacięcie, to za mało, aby uzyskać efekt.
Przeciąłem dłuższą z krawędzi, a późnej drugą z
krótszych. Spomiędzy luźnych kawałków skóry tylnej okładki wysunęła się deska
wyschnięta na kamień. Odłożyłem ją na stół i szukałem treści po wewnętrznej
stronie skóry. Nic. Została jeszcze frontowa okładka. Druga deska dołączyła do
pierwszej, jednak we wnętrzu skór panowała ta sama dziewicza pustka, co w
poprzednich.
- Grzbiet? – gorączka opanowała mnie całkiem, więc
nim się opamiętałem już grzbiet księgi powiewał pod wpływem mojego oddechu,
lecz i on nie dał odpowiedzi – Niech to szlag!
Poszedłem do kuchni, bo pić mi się chciało wściekle.
W zasadzie powinienem pójść gdzieś ochłonąć, albo się upić, ale uznałem, że nie
dam rady nakłonić nóg na spacer w deszczu, który nerwowo bębnił w blaszany
parapet. Przyniosłem szklany dzbanek pełen zimnej wody. Stawiając z impetem na
stół uderzyłem o blat odrobinę za mocno. Dno dzbanka pękło i odpadło, a na
zbezczeszczone zwłoki księgi wyciekło półtora litra kranówki.
Nawet nie krzyknąłem. Byłem zrezygnowany. Z oparcia
krzesła zdjąłem przepoconą koszulę i machinalnie wycierałem kałużę. Ryciny
traciły swoją doskonałość, pergamin dostał zmarszczek, a atrament chłonął wodę
każdym subtelnym ogonkiem litery, czy ekslibrisu. Patrzyłem na łaknące wilgoci
deski. Pięćsetletniej posuchy nie dało się ugasić w okamgnieniu, jednak bladość
drewna powoli odzyskiwała ciepłe barwy. Między słojami budziły się do życia pierwsze
rzędy czarnych robaczków śpiących od wieków w ukryciu.
***
cdn
Napięcie rośnie. Może robaczki kryją tajemnicę? Czekam z ciekawością na cd. Fajnie się czyta.
OdpowiedzUsuńjak u Hitchcocka...
UsuńWoda ożywiła tajemnice? a nie była to przecież woda życia...
OdpowiedzUsuńchować też trzeba umieć. dlaczego cytryna może zdziałać cuda, a woda nie? to tylko kwestia
Usuńodpowiedniego "atramentu".