Pani oburącz wyprowadzała trójkolorowe pekińczyki poszukujące ekscytacji pośród zapachów, jakimi skalany był trawnik i rachityczne drzewko regularnie zmieniające aromat, gdy tylko mijał je dowolny czworonóg. Słońce zagląda w oczy przechodniom, żeby łatwiej im było zapomnieć, że ledwie parę godzin wcześniej panowała skupiona, śródnocna cisza. Wiatr rozczesuje więdnące nawłocie, gołębie drepczą wokół siebie – najwyraźniej zebrało je na amory, bądź ziąb doskwiera taki, że aż im nóżki poczerwieniały. Trawniki syte wilgoci wygrzewają się leniwie, niczym jaszczurki na nasłonecznionym kamieniu, a motyle zazdroszczące jesiennym kwiatom barw nadal fruwają, zwiedzając pracowicie balkony i tarasy w poszukiwaniu ambrozji. Czyli nie czas na sen zimowy jeszcze.
Polatałabym z tymi motylami jeszcze :)....
OdpowiedzUsuńśmiało - startuj.
Usuń