Kolekcjoner.
Dawno temu niezbyt
rozsądnie wpadłem na pomysł, żeby uszy pokonanych wrogów nawlekać na rzemień i
nosić trofea przy sobie. Teraz, idąc na pole bitwy dźwigam girlandy
egzotycznych uszu, których ciężar przygniata mnie do ziemi. Szczęśliwie smród
sam powala wrogów, więc bagaż rośnie bez końca.
Pedant.
Nogi zostawiam w
przedpokoju, żeby nie nabrudzić, ręce wkładam do zlewu, gdyż higiena namawia
mnie na szczątkowe zabiegi. Kadłub porzucam w łóżku, żeby dał odpocząć
kręgosłupowi, lecz głowę stawiam na stoliku przed TV - mózg zapiera się, że
spać nie zamierza. Sam idę do kuchni, zjeść coś.
Twórca.
Mieszając w
probówce, z uśmiechem politowania wspominam alchemików marzących o cudownej
przemianie ołowiu w złoto. Jezus pokazał, że można uszlachetnić wodę do wina,
więc każda zmiana była możliwa. Odważnie nabieram szczyptę człowieka i mieszam
z odrobiną innego, dodając co nieco od siebie.
Bezmyślny.
Śmiejesz się, gdy
cedzę wodę sitem i zdziwiony jestem swobodą z jaką przelatuje. A przecież
robisz to samo, kryjąc się pod maską, w nadziei, że z chorego otoczenia odfiltrujesz
zdrowe elementy. Naprawdę zapomniałeś że mierzysz się z kropelką tak drobną, że
nawet nie domyśla się zasieków maski?
Kucharz.
W powietrzu
unosiła się dyskretna woń pieczystego. Oczyma wyobraźni dostrzegałem już
sterczące z tłuściutkiego mięsa żeberka zatopione w sosie spływającym po stoku
tłuczonych ziemniaków. Kompletowałem woń w nozdrzach, licząc, że obiad
zmaterializuje się, gdy nabierze odpowiedniej gęstości.
Nadzieja na zmaterializowanie się obiadu z zapachów, to jak liczyć na zaklęcie " stoliczku nakryj się"
OdpowiedzUsuńwidać kucharzowi talentu na nic więcej nie wystarczyło.
Usuń