niedziela, 19 września 2021

Wrota cz. 4

 

            Kiedyś z niemocy, pod wpływem zacnego miodu poniosło mnie ku kniei, na wskroś pól śpiących już po żniwach. Gdy potknąłem się o kamień graniczny, upadłem i z braku animuszu zaległem pod dereniem rosnącym tam od wieków. Nim oczy skleiła mi noc niebo rozwarło się i w słupie świateł zstąpił ku mnie Bóg z obcych światów. Wszak Pan nasz wyglądał inaczej – przynajmniej na obrazach starożytnych twórców, których po kościołach co niemiara, a biskupowie na Świętą Mękę przysięgali, że oblicze wiernie oddał włoski, czy francuski mistrz, natchniony i ku Prawdzie powiedzion Pańskim nakazem.

 

            Bóg położył mi rękę na głowie i czytał we mnie udatniej, niźli ja księgi czytuję. A kiedym przestał być tajemnym stworzeniem wprost w głowę myśl mi rzucił abym mu dziecko następnym brzaskiem przywiódł, to uleczy niebożę. Biegłem ku domowi, bo ostatnią szansą miał mi się stać ów Bóg obcy, a dzień dłużył mi się, jak żaden dotąd. Łajałem i beształem służbę, dziecię wykąpać kazałem w ziołach i w czyste suknie odziać. Zakazałem po zmierzchu komnaty opuszczać w dowolnej przyczynie, anatemą strasząc.

 

            Wreszcie pogasły krużganki i wierzeje zawarte skryły ciżbę zamkową w komnatach. Uniosłem moje maleństwo i niosłem w noc, a gdy drżało od chłodu, kocami okrywałem jak najlepiej. Nie szło usiedzieć. Dopiero gdy w dereniowym cieniu złożyłem kruche życie, sam o głaz graniczny się opierając, myśli zaczęły krążyć po głowie coraz ciaśniej i ciaśniej, aż usnąłem umordowany czekaniem.

 

Brzask sprowadził Obcego Boga, a ten, ignorując mnie, ręce na bladym czole dzieciątka położył i trwał tak bez ruchu, aż słońce zaczęło lizać na wpół zamęczoną buzię córki. Nim dzwony rozpoczęły wzywać na południowe modły Angelus Domini dziecku wróciły rumieńce i uśmiech, choć blady, to pierwszy od roku, czy dwóch nawet!

 

            Bóg spojrzał na mnie i choć ust nie otworzył, zrozumiałem, że jutrem znów mam się pojawić, biorąc dziecię na dokończenie kuracji. Do nóg się rzuciłem w podziękowaniach, ale odszedł ciszej niż dusza ciało opuszcza. Wracałem z dziecięciem jeszcze wielokroć, jednak z każdym południem Bóg znikał, a dziecko żywsze niż zeszłoroczne źrebaki tryskało z dawna zapomnianą radością.

 

Wielu dociekało, śledzić próbowali nasze śródnocne wycieczki, lecz na gardle obiecałem rewanż każdemu śmiałkowi, więc przycichli i tylko plotki sączyli po karczmach krużgankach, czy w pomieszczeniach służby.

 

            Bóg pokiwał głową, nakazując przenieść się nam na włości małżonki, nieledwie porzucone, gdy Habsburgom przyszło o Czechy się spierać z Jagiellonami. Pojechaliśmy bez zwłoki, nie biorąc nawet stangreta, by plotki ukrócić, a leczenie kontynuować. Jednak i tam dosięgła nas ciekawość plebsu, a strach przed stosem i husyckie niepokoje zmusiły nas do ucieczki na drugi kraniec habsburskich wpływów. Na kolejną ucieczkę nie mieliśmy już sił.

*** cdn

2 komentarze:

  1. Kuracja boska wielorazowa?
    Boskie muśnięcie jedno powinno wystarczyć!
    jotka

    OdpowiedzUsuń