Kiedyś z niemocy, pod wpływem
zacnego miodu poniosło mnie ku kniei, na wskroś pól śpiących już po żniwach.
Gdy potknąłem się o kamień graniczny, upadłem i z braku animuszu zaległem pod
dereniem rosnącym tam od wieków. Nim oczy skleiła mi noc niebo rozwarło się i w
słupie świateł zstąpił ku mnie Bóg z obcych światów. Wszak Pan nasz wyglądał
inaczej – przynajmniej na obrazach starożytnych twórców, których po kościołach
co niemiara, a biskupowie na Świętą Mękę przysięgali, że oblicze wiernie oddał
włoski, czy francuski mistrz, natchniony i ku Prawdzie powiedzion Pańskim
nakazem.
Bóg położył mi rękę na głowie i
czytał we mnie udatniej, niźli ja księgi czytuję. A kiedym przestał być
tajemnym stworzeniem wprost w głowę myśl mi rzucił abym mu dziecko następnym
brzaskiem przywiódł, to uleczy niebożę. Biegłem ku domowi, bo ostatnią szansą
miał mi się stać ów Bóg obcy, a dzień dłużył mi się, jak żaden dotąd. Łajałem i
beształem służbę, dziecię wykąpać kazałem w ziołach i w czyste suknie odziać.
Zakazałem po zmierzchu komnaty opuszczać w dowolnej przyczynie, anatemą
strasząc.
Wreszcie pogasły krużganki i
wierzeje zawarte skryły ciżbę zamkową w komnatach. Uniosłem moje maleństwo i
niosłem w noc, a gdy drżało od chłodu, kocami okrywałem jak najlepiej. Nie szło
usiedzieć. Dopiero gdy w dereniowym cieniu złożyłem kruche życie, sam o głaz
graniczny się opierając, myśli zaczęły krążyć po głowie coraz ciaśniej i
ciaśniej, aż usnąłem umordowany czekaniem.
Brzask sprowadził Obcego Boga, a ten, ignorując mnie,
ręce na bladym czole dzieciątka położył i trwał tak bez ruchu, aż słońce
zaczęło lizać na wpół zamęczoną buzię córki. Nim dzwony rozpoczęły wzywać na południowe
modły Angelus Domini dziecku wróciły rumieńce i uśmiech, choć blady, to
pierwszy od roku, czy dwóch nawet!
Bóg spojrzał na mnie i choć ust nie
otworzył, zrozumiałem, że jutrem znów mam się pojawić, biorąc dziecię na
dokończenie kuracji. Do nóg się rzuciłem w podziękowaniach, ale odszedł ciszej
niż dusza ciało opuszcza. Wracałem z dziecięciem jeszcze wielokroć, jednak z
każdym południem Bóg znikał, a dziecko żywsze niż zeszłoroczne źrebaki tryskało
z dawna zapomnianą radością.
Wielu dociekało, śledzić próbowali nasze śródnocne
wycieczki, lecz na gardle obiecałem rewanż każdemu śmiałkowi, więc przycichli i
tylko plotki sączyli po karczmach krużgankach, czy w pomieszczeniach służby.
Bóg pokiwał głową, nakazując
przenieść się nam na włości małżonki, nieledwie porzucone, gdy Habsburgom
przyszło o Czechy się spierać z Jagiellonami. Pojechaliśmy bez zwłoki, nie
biorąc nawet stangreta, by plotki ukrócić, a leczenie kontynuować. Jednak i tam
dosięgła nas ciekawość plebsu, a strach przed stosem i husyckie niepokoje
zmusiły nas do ucieczki na drugi kraniec habsburskich wpływów. Na kolejną
ucieczkę nie mieliśmy już sił.
***
cdn
Kuracja boska wielorazowa?
OdpowiedzUsuńBoskie muśnięcie jedno powinno wystarczyć!
jotka
widać Bóg słabszy i moce ma ograniczone.
Usuń