Dzieci rozpierzchły się hałaśliwie po placu zabaw, aż słońce wyjrzało przez dziurę w chmurach, a kasztanom popękały kolczaste mundurki, obnażając całkiem okazałe brzuszki. Szpaki przezornie ewakuowały się na szczyt odległej brzozy, która okazała się zbyt kruchą na mrowie ptasie, więc stado podzieliło się na kasty i obsiadło co tylko się dało, byle poza zasięgiem zdrowych, młodocianych gardziołek. Wróble ustawione niczym nuty na przydrożnym płocie perorowały z zacięciem, szukając sposobu, by dobrać się do nasion kłujących, ostrych głów ostu. Kloszard z kloszardzicą grzecznie kolaborowali z panem z warzywniaka, który najwyraźniej był im przychylny, więc pozwolił, aby wybrali dla siebie warzywa, które i tak zamierzał wyrzucić do śmieci. Podziękowali pięknie i zasiedli na dywanie z kartonowego pudła pod zapomnianą wiatą, pod której mżawce nie chciało się zaglądać. Mechaniczne rzeki penetrowały Miasto, wzburzały nurt pomrukując i tłocząc się z zawodową wprawą unikały kolizji mrugając ze zrozumieniem elektrycznym okiem. Kobiety w czerni opanowały przestrzenie poranka i to znak, że o lecie należy mówić w czasie przeszłym. To chyba jedyna pora roku, kiedy pozwalają sobie na ekstrawagancję wykraczająca poza mroczny schemat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz