Młoda pani krzepkim krokiem wracała
do domu. Najwyraźniej zachwycona, że ma z głowy codzienne zakupy, trudne
decyzje negatywnego wyboru i lada chwila pozbędzie się ciężaru uniesionych dóbr.
W ramionach tuliła drobne pisklę o ruchliwych kończynach i buzi wtulonej w
ciepło kobiecości. Patrzyłem i patrzyłem, czując lekkie zakłopotanie, bo
przecież trudno podejrzewać, że obudził się we mnie instynkt macierzyński. Maluszek
wyglądał na nowalijkę, ledwie co rozpakowany nabytek z nocnej dostawy.
- Czyżby ominęła mnie
promocja? Może warto wejść i stanąć w kolejce, wyprzedzając tych, którzy
jeszcze śpią i wrócić do domu z kwilącym narybkiem?
Krótkie spodnie i wełniane
szale determinują chaos w mojej głowie, bo nie wiem, czy dostrzeżone istoty
obudziły się w różnych klimatach, czy też jakaś siła tajemna zahipnotyzowała
ich poranki w czeluściach garderób mniej, bądź bardziej rozpasanych. Kloszard
wybierający niedopałki z ulicznych kubełków dzieli się ogniem z kloszardzicą,
przytulając ją czule i chrzęszcząc obietnice wspólnego „potem”.
Sroka śmieje się ze mnie
jawnie, dęby mrą w ponurym stuporze, niewidzialny ptak usiłuje mnie uwieść
gdzieś pomiędzy czeremchą, a jaworem. Spoza trzcin miejskiego stawu wychyla się
szara szyja czapli. Powietrze pachnie, wiatr umarł nieco wcześniej, więc
cieszyć się można aromatem bezludzia. Dopiero emerytowany kolarz zazgrzytał zębatką
– nie swoją na pewno, lecz mechaniczną. Mijam bezsensowny mur dzielący niebo na
dwoje, a okna, w większości rozbite, rodzą potrzebę zerknięcia tam, gdzie mnie
nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz