Można powiedzieć,
że przypadek, zrządzenie losu, ale to oczywiste nadużycie. Gdyby tak było,
równie dobrze kto inny sięgnąłby po książkę leżącą skromnie za plecami wielu
podobnych i to jemu wypadłaby mała, brązowa ze starości kartka, na której
wyszukaną kaligrafią płowiał czarny atrament kreślony gęsim piórem. Może nawet
nie zauważyłby jej i zostałaby na podłodze, aż do wizyty sprzątaczki, która odłożyłaby
ją poza zasięg wzroku odwiedzających, albo wyrzuciła do śmieci.
Książka nie była
tania i gdyby nie kartka – odwróciłbym się na pięcie i zapomniał, że w ogóle
wyciągnąłem po nią rękę i głaskałem grzbiet z cielęcej skóry, niegdyś pewnie
wyzłocony tytułem tłoczonym po łacinie. Jednak kartka… parzyła w rękę, choć w
półmroku antykwariatu nie byłem w stanie przeczytać treści. Organizm przeszyła
zuchwała myśl, żeby schować ją w kieszeń, odstawiając księgę na półkę,
jednak rozum podpowiadał, że kradzież jest złym pomysłem, szczególnie, że znalezisko
mogło stanowić ledwie ułamek tajemnicy.
Pod pytającym
wzrokiem księgarza grzebałem w portfelu ze świadomością, że naruszam budżet nie
tylko na bieżący miesiąc, lecz zniweczę wszystkie wakacyjne plany. Szaleństwo
zaczęło się, kiedy odmówił przyjęcia płatności plastikową kartą. Nie chciałem
rozstać się z książką, z obawy, że wypadną z niej brakujące (byłem o tym już
przekonany) fragmenty przesłania. Stałem i patrzyłem, jak pakuje księgę w
papier, zaklejając taśmą miejsce łączenia. Dopiero wtedy poszedłem do
najbliższego bankomatu, by oczyścić rachunek bankowy z wakacyjnych fantazji.
Wracałem do domu
szybkim krokiem, ściskając teczkę pod pachą i rezygnując z zakupów. Emocje
kotłowały się we mnie, zabijając apetyt i zmęczenie. Książka przejęła kontrolę
nad moim umysłem i nie zamierzała przejmować się żadną z cielesnych
uciążliwości. Niecierpliwość ledwie pozwoliła mi na zamknięcie drzwi i
strącenie ze stołu wszystkiego, co mogłoby zawadzać. Kiedy położyłem tom, czas wstrzymał oddech, a światło nad stołem zadrżało. Papier pakowy darł się,
jakby go żywcem ze skóry kto obdzierał, ale nie miałem w sobie spokoju
pozwalającego na subtelność.
Księga powstała w
czasach, kiedy sztuka czytania dostępna była nielicznym i świadczyła o wielkiej
mądrości właściciela, a kaligrafia zdawała się magią uprawianą na ogół w
klasztorach przypominających zamki o flankach niebosiężnych wspartych na zębach
granitowych skał smaganych wiatrem ostrzejszym od miecza. Pośród murów wspominających
czasy pierwszych władców i zapomnianych rzezimieszków, w świętym skupieniu
świątynni braciszkowie ozdabiali karty rycinami, nadając koloru sproszkowanymi
minerałami, czy krwią roślin znanych wtajemniczonym.
Taka była i ta
księga. Notatkę, która uwiodła mnie i zbałamuciła tak, że zatraciłem się
ekonomicznie odłożyłem na bok, pozostawiając jej studiowanie na koniec.
Najpierw chciałem się przekonać, czy słusznie podejrzewałem, że pojedyncza stroniczka, to zbyt mało na wielką tajemnicę sprzed wieków. Wszak żaden kopista nie
ośmieliłby się zostawić w bezcennym dziele prywatnej wiadomości nikłej
wartości, więc musiał zostawić ją bogaty pan, albo przeor klasztoru. W czasie
gdy pismo było unikatem każda wiadomość musiała nieść hiobowe wieści i
przesłania godne dekalogu.
Obracałem strony z
wypiekami na twarzy i niemal nie widząc, co oglądam. Z rysunków
przedstawiających anioły i demony, uzupełniane roślinnymi i zwierzęcymi motywami
wnioskowałem, że rzecz dotyczyła duchowej przestrogi, albo niosła przypowieści
obrośnięte wielowiekową legendą podpartą autorytetem zwycięskich zastępów. Na
studiowanie zawartości przyjdzie czas – teraz szukałem brakujących, jak
mniemałem wskazówek, dodatkowych kartek zbrązowiałych ze starości. Przewróciłem
wszystkie karty raz i drugi, a po trzeciej bezskutecznej próbie usiadłem i
otarłem pot z czoła.
- Los jest
perfidny! – sapnąłem, przeświadczony po czubki nerwów, że wiadomość będzie zawierać ledwie część przekazu. – Chce, żebym zgorzał bez szans na rozwiązanie.
Sięgnąłem
wreszcie po kartkę i obejrzałem ją w ostrym świetle lampy tak, aby nie umknął mi
żaden szczegół. Zrobiłem kilka zdjęć wykorzystując flesz, fotografując obie
strony na blacie i pod światło, aby odkryć niewidoczne treści. Oryginał
schowałem w folię, chcąc zachować ją w jak najlepszym stanie. Słowa…
oczywiście, że słowa, bo cóż mogłoby się znajdować na starym papierze, którego
jakość była zdecydowanie gorsza od welinu użytego jako materiał na księgę.
Widać było liczne ubytki na brzegach, a całość pociemniała znacznie bardziej od
kart manuskryptu, jednak litery wciąż były czytelne, układając się w łacińską
sentencję.
Z emocji spociły
mi się dłonie, kiedy zrzucałem pliki zdjęć do pamięci komputera. Elektroniczny
tłumacz błyskawicznie poradził sobie z tekstem, który po obraniu z ozdobników
zaciemniających obraz brzmiał niezwykle:
- Chcąc ciekawość
ukoić, trzeba w mądrzejszych czasach księgę sztyletem rozpłatać.
*** cdn
O matko, umieram z ciekawości!
OdpowiedzUsuńżycie, jak ciąg małych śmierci?
Usuńciekawa koncepcja.
...lub ponownych narodzin:-)
Usuńto przecież to samo - trudno narodzić się ponownie, jeśli między kolejnymi żywotami się nie umrze.
UsuńOh, tyle emocji , tyle uczuć.....
OdpowiedzUsuńto chyba dobrze?
Usuń