poniedziałek, 13 września 2021

W przedświcie.

 

Trochę wody w Rzece upłynęło od czasu, kiedy poprzednio zwiedzałem rynkowe bruki nim brzask wyzwoli kolory, pozwalając oczom zachwycić się dziełem nieżyjących architektów. Niebo pocięte smugami samolotowych dysz pękało niechętnie, idąc tropem zsiadłego mleka w szklance, zegar słoneczny nudził się na ratuszowej elewacji otoczony ignorancją ludzką, smętne gołębie, nieco poszarzałe po minionej, upojnej nocy wygrzebywały spomiędzy kocich łbów resztki zapodziane przez wczorajszych głodomorów posilających się podczas marszu. Mgły wygnane w opłotki mgliły się niezbyt donośnie, a w kawiarnianym ogródku muzyka sączyła się otulając pluszem gości – nie wiem, czy to byli najwytrwalsi, siedzący od ostatniej wieczerzy, czy napływowe, ranne ptaszki żądne kawy w godziwym towarzystwie, nim świt rozgorzeje na dobre. Na węzłowym przystanku, pod okiem rozbawionego, pulchnego właściciela wrona flirtowała z torbą pełną wiktuałów i namawiała ją na przedwczesne poczęcie. Widać, że miała wprawę, więc jej zaloty obudziły współczucie postronnej pani, z siniaczkiem, któremu nie przypisałem żadnego skojarzenia (bardzo ubogi bieżący rocznik), która łaskawie wysypała garść czerstwego pieczywa nieopodal żywopłotu, spotykając się z pogardliwym niedowierzaniem ptaszyska – bez tłuszczyku? Bez dodatków? Ohyda!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz