Pani w kolorach reklamowej
zieloności okupującej mielizny wilgotnych oceanów nie patyczkowała się z odzieżową rozmiarówką i
bezkompromisowo wyznaczyła prywatną granicę sięgającą poza możliwościami dowolnego, fizycznego ciała, jednocześnie szokowo mijając fantasmagoryczne wizje projektantów mody, uwielbiających ponoć ciało. W jedną nogawkę
wyzywających spodni swobodnie zmieściłbym się na noc pośród górskiej zimy, a gdybym znalazł partnerkę nienachalną w
posturze, to (gdyby tylko zechciała), udałoby się nam odnaleźć wieczność w dostępnym wnętrzu. Zielony chyba stał się
jakimś dzisiejszym atrybutem, bo kolejna pani, która zwróciła moją uwagę,
odziana była w szaty w równie niedojrzałym kolorze. Mimo „męskiego” problemu, z
wykryciem twarzy pośród trzech równie uprawnionych objawień, znalazłem tę, która wyrażała pewien
dystyngowany pośpiech, nieustannie pozostając piękną, choć autobus zmusił ją do
większej ekspresji, niż znieść mogła godność prawdziwej damy.
- Cham! Po prostu! - współczułem niestety (dla mnie) wulgarnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz