wtorek, 17 maja 2022

Ekstaza.

 

        Oczywiście, że musiało trafić na mnie. Ilekroć zdarzyć się miało coś spoza zakresu „rzeczywistość” – każde uniwersum potrafiło znaleźć drogę do mojej naiwności i opanować moją głowę, sprawiając, że znajomi tubylcy wraz z rodzinami pukali się po głowach nie bacząc, że echo z wewnątrz mówiło raczej o ich ograniczonych możliwościach, niż o mojej nadwrażliwości.

        Nim świt nastał nad naszą jedyną Ziemią, byłem już stracony. Porwany przez siły obce, bezwzględne i zbyt zaawansowane psychotronicznie, abym zdołał stawić opór. Zrobiłem co w mojej mocy – zemdlałem i pogrążyłem się w mimikrze, udając zwłok niegodny uwagi.

 

        Obcy świat śmiał się ze mnie jakoś tak sympatycznie, niezłośliwe i absolutnie bez wrogich podtekstów. A może tylko mi się zdawało, bo bardzo chciałem żyć?

 

        - Te! Kanciasty! – głos wydawał się być nieomal macierzyńskim – Rusz się wreszcie. Cały dzień chcesz przeleżeć na twardym wyrku?

 

        Nie szło dłużej udawać, więc otworzyłem oczy. Tutejsza rzeczywistość była niezbyt oczywista. Pośród geometrii, do jakiej przyzwyczaiły mnie miasta mojego świata toczyły się kule. Każda w innym rozmiarze i kolorze. A głos, który skłonił mnie do otwarcia oczu… wydobywał się z kuli o popielatym, raczej stonowanym kolorze. Usta mieściły się tuz przede mną, jednak czasami zastępowały je uszy, nos, albo jakieś inne, nieznane mi zakończenia.

 

        Wszystko w tej istocie było dziwne. A najbardziej – wymienność zmysłów i sposób poruszania się. Kula wchłaniała gdzieś do wewnątrz zakończenia zmysłowe i po prostu przetaczała się na inne miejsce, odtwarzając cień twarzy tam, gdzie popadło. Ależ mnie kusiło, żeby namalować takiej kuli piegi markerem, żeby sprawdzić, czy naprawdę potrafi mieć wszędzie twarz i czy inne kończyny, albo organy potrafią wynurzyć się z tego samego miejsca na powłoce.

 

        Szara kula rechotała i jawnie trzymała się za brzuch, jeśli kule mogą taki brzuch posiadać. Zanim zadałem pytanie – zdołała się zatoczyć i wielokrotnie obić o jakieś sprzęty, które zakwalifikowałem jako meble.

 

        - Naprawdę nie wiesz? Czy tylko udajesz? – rozbawiona kula ocierała się z potu o pionowa odmianę ręcznika albo firany – przestań być taki sztywny. Pokulaj się ze mną, to ci pokażę nasz świat. Przecież widzę, że jesteś obcy. Kanciaści rzadko się tu trafiają. Musiałeś mieć baaaardzo obły sen. U was nazywa się to chyba oceanem, ale ciężko uwierzyć, że cokolwiek może się tak nazywać O-Ce-An! Ohyda!

 

        Kula najwyraźniej cierpiała, jednak szturchała mnie boczkiem, zadem, czy może trącała nosem perkatym?

 

        - Dawaj, pokulamy się ku przyszłości. Pokażę cię znajomym. Będzie niezła zabawa!

 

        Wybór był raczej ograniczony, a moja ciekawość aż kwiczała, żeby zwiedzić miasto kulistych istot. Po drodze dowiedziałem się, że kula z kulą… hmmm nieco się zarumieniłem, ale one, gdy znajdą pasującą do siebi istotę – trącają się niby przypadkowo, nieco chroboczą wewnętrznie, a kiedy nikt nie patrzy chwalą się organami. Tymi intymnymi też, ale to tylko te najbardziej niecierpliwe. Te dobrze wychowane pokazują raczej czubek nosa, względnie językiem sprawdzają powłokę napotkanego okazu.

 

        - Tam! – Szara kula pokazała palcem co może nie jest zbyt grzeczne, za to jednoznacznie wskazuje kierunek. Zrozumiałem od ręki, że w przypadku kuli pojęcie „po prawej” jest kompletna abstrakcją. „Tam”, zrozumiałem bezbłędnie. I nawet nie potknąłem się o jakąś ławicę malutkich kulek we wszystkich możliwych odcieniach zieleni.

 

        - Nie dziw się! – Szary kulisty towarzysz wyprowadził mnie z transu – Dzieci wszędzie są takie same chyba. Pałętają się i nie boją niczego. I śmieją się bez końca, albo zadają dramatycznie trudne pytania. W twoim świecie jest inaczej?

 

        - N,nie – leciutko się zająknąłem – u nas też dzieci dokazują, ale my mamy ich zdecydowanie mniej.

 

        - Nie szkodzi – z filozoficznym spokojem odparł Szaraczek – Widać natura nie potrzebuj Was więcej. My dopiero się rozwijamy. I szpaki (cholery jedne) nie pozwalają przetrwać populacji we właściwym jej rozmiarze. Potrafią z gniazda wyjąć nawet dziewięćdziesiąt procent narybku.

 

        - Nasze szpaki żrą czeremchę i czereśnie. Dzieci raczej nie tykają…

 

        - Macie szczęście – westchnęła kula – nasze są niezwykle łapczywe i owoce mają w pogardzie.

 

        Okazało się w trakcie rozmowy, że kula napotykając inną ociera się, obija, sprężynuje, a nawet podskakuje – wyrażając emocje, jakich sam już dawno nie pamiętam. Ciężko jest kłamać skacząc, czy trącając brzuszyskiem tego naprzeciw. Samo słowo „kłamać” kulom zdawało się prześmieszne, a jego znaczenie pozbawiało je kompletnie tchu. Co bardziej żywiołowe potrafiły się przebarwiać, albo okazywać kilka organów jednocześnie. Szary wspomniał, że kopulacja jest zjawiskiem powszechnym, gdyż gdzieś muszą zakumulować nadmiar energii zyskanej w trakcie tych rubasznych potrąceń. A było ich naprawdę bez liku – ja czułem się obity aż do kości  i tylko patrzeć, kiedy sińce zmienią moja skórę w tęczę bólu. Szaremu chyba nic nie dolegało poza czkawką ze śmiechu narodzoną.

 

        Zatrzymaliśmy się u rodziny kulistego przyjaciela na jakiś kompot z nie wiadomo czego. Smaczny, nieco kwaskowaty, jednak gaszący pragnienie. Jego rodzice mieli barwę popiołu – ojciec jaśniejszy, a matka nieco ciemniejsza. Bracia i siostry różniły się od siebie średnicami i odcieniami. Nie wiedziałem, że szarość jest tak zróżnicowana. A jednak. Żadna ziemska kobiet Anie byłaby w stanie wymyślić nazwy tych niuansów. A potem poszliśmy na miejscowego grilla, albo dyskotekę – nie rozpoznałem zachwycony barwnym korowodem kul – wszystkie cieszyły się i tańczyły w rytm niezbyt zawiłej melodii – ot, lokalne discopolo.

 

        Zjadłem coś płaskiego i przyprawionego pikantnie, popiłem ambrozją o wysokim stężeniu wszystkiego, czego zabrania świat medycyny i poczułem się hippisem w za ciasnych spodniach. Kulista niewiasta (dotychczas mam nadzieję że to była niewiasta), wybarwiona na dojrzałą wiśnię trącała mnie niedwuznacznie, więc poszliśmy w tany. Do pierwszego potu. Do pieszczoty angażującej nawet podświadomość. A potem Szary znikł z pola widzenia, zastąpiony żądzą wiśniowej namiętności, szukającej egzotycznych uniesień.

 

        Obudziłem się wykończony emocjonalnie i fizycznie. Oklapły, jak po spełnieniu. Ostrożnie sprawdziłem męskość - była na miejscu. Obolała, zużyta, rozmemłana do cna. Pod pachami odkryłem wiśniowe malinki. Na pośladki bałem się w ogóle zerknąć. Na wszelki wypadek trzy dni nie wstawałem z łóżka. A kiedy wreszcie uniosłem się ponad prześcieradło – przywitał mnie… Szary.

 

        - Nawet nie zapytam jak było – sapnął wyraźnie ukontentowany własnym dowcipem – przecież mam oczy!

4 komentarze:

  1. Doskonałe. Obśmiałam się po pachy. Czyżby natchnęły Cię do wesołej kulistości nasze rozmowy o kształtach doskonałych?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie prowadzę zapisków historycznych - więc nie wiem.
      pomysł wpadł do głowy i napisał się w pół godziny.

      Usuń
    2. Pomysł rewelacyjny, dodajmy. Przefajna rzecz!

      Usuń
    3. robiłem, co mogłem, żeby nadmiernie nie urosło. obce światy puchną, ilekroć się nad nimi ciut pochylić.

      Usuń