Życie pośród kolorów, których nazw nie
byłem w stanie spamiętać wydawało się grubą przesadą. Poczułem się zbyt
rozrzutny w sobie. Postanowiłem okiełznać rozpasanie i zrezygnować ze swawoli
przyjmowania pełnej palety barw. Gdy tylko łyse słońce wynurzało się -
zamykałem oczy utrzymując stan błogiej nieświadomości. Szczęśliwie nie umiałem
śnić ani w kolorze, ani nawet w czarno-białej ascezie nocy. W końcu spotykały
mnie tylko noce i dwa kolory. To było coś, co potrafiłem ogarnąć jakoś. Widzę -
nie widzę. Dwa stany, bez żadnych pośredników. Może się wydawać nadmierną
monotonią przyjmowanie świata w tak skromnych dawkach, jednak swoboda oddechu
wynagradzała mi restrykcyjną dietę.
To jest trochę tak, jak postrzeganie świata w barwach biało-czarnych, bez niczego pośrodku, do czego zresztą miewam tendencje.
OdpowiedzUsuńkrety radzą sobie w ogóle bez kolorów.
UsuńCzyli nie jestem jeszcze ostatnia? Uff...
Usuńspokojnie - świat dwukolorowy to nic nadzwyczajnego. a nieszczęśników bez wzroku też nie brakuje i radzą sobie.
Usuń