Dmuchawce
obsiadły trawniki i kulą się w chłodzie nocy czekając na wiatr, który je
poderwie do lotu, perfumując ich parasolowate ciała aromatem bzów. Dziewczęta coraz śmielej korzystają z różnych od czarnego
koloru strojów. W drodze do tam widzę usiłujące trwać między szynami
tramwajowymi klony i graby. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, żeby przejęły teren
we władanie. Tramwaje? Choć właśnie obchodziliśmy Święto Flagi – obwieszone obcymi
barwami, podobnie jak balkony, zatracając ideę święta. W Mieście gwar obcojęzyczny,
natarczywy. Nawet Niemcy i Anglicy znani z hałaśliwych manifestacji swojej
obecności w ościennych landach spokornieli w obliczu straumatyzowanej przebojowości
przybyszów z krainy U i prezentują powściągliwe milczenie dumając, po co szałwia
Ukrainie, a bohaterom chałwa. Nie znają chwilowo niedopowiedzianego przesłania
dla Lachów. Zerkam na spieszącą się gdzieś nastoletnią staruszkę o siwiuteńkich
włosach, z lekko snującą się między nimi fioletową mgiełką. Albo na młodego
faceta, który szczelnie odcina się od obcych dźwięków słuchawkami i niespiesznie
sączy puszkowane szczęście. Na razie nie zbliża się do Nirwany, bo twarz ma
kamienną i bladą. Może zły azymut obrał? Wysiadam, w sam raz, by dojrzeć
samotnego kosiarza usiłującego okiełznać rozpasanie wybujałej natury przed
dyskontem. Trawersując bezkres parkingu zauważam cień, który wyprzedza mnie
bezczelnie. Wygląda jak szachowy pionek, pędzący na zatracanie w wątłej nadziei
na szlachecką nominację. To ja widziany okiem Boga-Słońce? Zabawnie. I
nieproporcjonalnie. Nie przypominam absolutnie człowieka witruwiańskiego. Prędzej
można mnie wpisać w jajo, niż w kwadrat. Jestem gadem? Płazem? Jajorodnym
ssakiem? Nie mi mieszać się w boskie sprawy, a protest kogoś, kto nie potrafi
nawet podnieść czoła wystarczająco do ujrzenia Majestatu jest tylko żałosnym
skamleniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz