Miasto zdawało się być miejscem
ciasnym, pełnym zachłannej niegodziwości, a przecież tutejsi żyli wewnątrz od wieków.
Może moja, zaściankowa przeszłość sprawiała, że cierpiałem klaustrofobię w
ciasnych zaułkach, nie widząc horyzontu, ani nawet najbliższej kępy wytrzebionego
lasu. Dusiłem się. Ziemia, okryta piaskiem i gliną, nie dawała oddechu, powietrze
uprażone niczym popcorn, sprzedawany za niepojęte pieniądze w przedsionkach
kin, zieleń spacyfikowana, zdegenerowana do zaledwie trzech wymiarów, jakimi
geometria potrafi się posługiwać dzięki staraniom zmarłych geniuszy… Wszystko dookoła
przytłaczało rozsądek. Więdłem, zatopiony w marzeniach o przestrzeni. O
nieskończoności stepu wszechświata – tu, ubrany w kaganiec ergonomicznych
uwarunkowań tyrana, zachłystywałem się konwulsją. Bez grama wody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz