Wystarczy odrobinę chcieć, żeby dostrzec
to, co zwykle umyka, bo zbyt małym się zdaje, żeby głowę zawracać pośród
zawieruchy każdorazowych dziejów.
A tu mamusia z trójką narybku (w tym
jedno przytroczone chustą do biustu) ścigała autobus, na który wyszła odrobinę
za późno. Dzięki uprzejmości kierowcy – zdążyła, a ja zdążyłem dostrzec
spożywczą plamę ozdabiającą jej spodnie na wysokości wybieganych pośladków.
Ileż samozaparcia mieć trzeba, żeby w taki dzień wystroić się w czarny
prochowiec? Na sam widok jakaś postronna niewiasta zaczęła wzmacniać organizm
napojem energetycznym, inna łapczywie zassała kawę przez eko-słomkę z
papierowej tytki. Wyjrzałem przez okno, a tam dorodna matrona dyrygowała
własnym marszem z wielkim zapałem i wprawą zawodowca. Czym wobec tego być mógł
śpiew dziewuszki dzierżącej rozbrykaną hulajnogę pod niezbyt ciężkim butem?
Złotokapy oszalały i budzą nawet kaprawe
oczka ludzi zapyziałych od trudu istnienia. I rzepak dołączył, paląc kres
widnokręgu płomieniem gorącym niemal jak słońce. Podglądam lokalny Manhattan,
wijący się w ukropie remontu czując, że traci deptak sławny w Mieście równie
długo, jak w Sopocie molo. Most – jeden z najpiękniejszych w Mieście także przechodzi
właśnie zabiegi pielęgnacyjne. Rusztowania wspięły się powyżej łuków kratownicy
która być może straci swój słoneczny blask na rzecz hołdu przeszłości. Przed
gmachem głównym Politechniki, na ławeczkach z widokiem na Rzekę, trwają debaty
w sprawach ważkich dla świata i absolutnie pierwszoplanowych. Gorączkowe, lecz
pozbawione wrogości. Ignorujące otoczenie, pośród którego piękno kobiet wzrasta
raptownie, multiplikowane ich zachwytem, jaki wzbudzają znienacka sennie
kołyszące się na leniwej fali barki turystyczne, uwiązane do jednej z wielu miejskich
marin.
Patrzę, jak pod spoconymi klonami i
dziurawymi od apetytu dzięciołów wierzbami mknie cyklistka w bluzeczce, której
biel tak doskonale przykleiła się do jej figury, że tylko podziwiać ideał
kształtu. Jednak pan, w spoconej koszulce z termoaktywnych materiałów, właśnie
zajechał na śmierć swoje mięśnie i zamiast biec z wdziękiem – drepce koślawo,
zgięty niczym paragraf i absolutnie nie dostrzega mijającego go piękna. Na
bulwarach wygrzewa się każdy, kto tylko zdoła. Studenci i emeryci, zakochani
wczoraj zaledwie i ci, którzy dopiero pojutrze poczują miętę. Nikomu nie
przeszkadza letarg nadrzecznej knajpy z rozrzuconymi między drzewami leżakami i
stołami zbitymi w naprędce z palet po materiałach budowlanych. Wszyscy
wsłuchują się w gwar ptasich treli z drugiego brzegu, gdzie człowiek jeszcze
nie zdołał wyprofilować przyrody na własną modłę.
Rozglądam się i wciąż nasycić nie
potrafię, a Miasta przede mną całkiem spory kawał jeszcze. Wtedy dostrzegam
siniaczka w kształcie włoskiego loda – tego kręconego, który ścieka śmietaną aż
po łokcie, kiedy nosiciel nie przykłada się do lizania. Idę, a odpoczywający na
chodniku gołąb kompletnie mnie ignoruje, choć niemal na ogon mu nadepnąłem. W
szuwarach na brzegu świergoli tercet wirtuozów i najwyraźniej tęskni za kimś
kim nie jestem. Wreszcie dostrzegam jednego osobnika, lecz bez wsparcia
wszechwiedzącego Internetu nie potrafię przyszpilić śpiewaka. A tu okazuje się,
że to był po prostu trzciniak! Kto nie słyszał – niech spróbuje, bo wiele ma do
powiedzenia.
W kazamatach podziemnych przejść stygnę z
euforii. Oglądam niedoświetlone dzieła artystów z kręgu graffiti i tych, którym
miano artysty najwyraźniej utkwiło w gardle kością blokującą oddech. Zdobywam
szczyty tolerancji – malować nie potrafią, ale sentencje głoszą zastanawiające.
Pierwszy krwią lakieru wygłosił tezę, że Bóg jest kobietą, nie siląc się na
przeprowadzenie postępowania dowodowego. Drugi był zapewne cynikiem, gdyż jego
spostrzeżeniu nie sposób zaprzeczyć – MARTWA NIE URODZĘ!
Chwilę potem, wieloryb komunikacyjny
wyrzygał szkolną wycieczkę, którą mijałem szerokim łukiem, gdy zamierzała
tyralierą szturmować rynek, pod dowództwem kolorowych motyli, w sukniach
długich, zwiewnych i niebanalnych. Trafiam wzrokiem na murzynkę, która
niedostatek upierzenia uzupełniła pięcioma kilometrami sznura w barwie
nieortodoksyjnej bieli, zwanej bodajże kolorem kremowym, dyskretnie
modyfikującym jej karnację.
Bluzeczki coraz częściej przypominają
nieco bogatsze w materiał biustonosze, a facetom zdarza się eksponować
wypukłości górnej części ciała w sosie własnym, czyli saute! Nie każdy lubi. A
już na pewno nie piegowaty żołnierzyk w króciuteńkich spodenkach, ze zwartymi
warkoczami sięgającymi ud i czapeczką maskującą nastoletnie myśli cieniem
niedopowiedzenia. Jeśli zmieniła klimatyzowaną przestrzeń galerii handlowej, na
szatkowaną wizgiem pociągów nachalność dworcowej poczekalni, musiała mieć powód
więcej niż banalny. A kto wie, czy nie kluczowy.
Potem było już łatwiej – jakaś pani,
która najwyraźniej zapomniała dorosnąć, wyszła na spacer (zakupy?) w klapkach z
futerkiem i w okularach przeciwsłonecznych. Mijała dwie nastolatki pogrążone w
elektronicznych dyskusjach. Instynktownie, w sposób dla mężczyzn niezrozumiały,
obie poczuły jedną potrzebę w tym samym momencie – zerknąć na monitor
przyjaciółki, przed kontynuacją sieciowej szermierki. Dalej? Klikały już nie
udając, że są niezależne i samorządne.
I pomyśleć, że to jedynie szczyt lodowej
góry, jaki się trafił właśnie mi przed południem. Dziękuję. I oblizuję się na „PO”!
Jeśli obserwacje poranne tak bogate, to co dopiero zapowiadają wieczorne?
OdpowiedzUsuńW klapkach z futerkiem widziałam młodą kobietę w środku lasu, a w ręku trzymała czarne szpilki...dziwny to był widok i cały czas myślę, czemu te szpilki na klapki zamieniła, wszak i klapki z futrem nie do lasu.
narzuca mi się pierwsze skojarzenie - w lesie szpilki zbyt głęboko wbijają się w torf i ściółkę. ale nawet w polskim lesie mogą się zdarzyć asfaltowe drogi. i Książęta patrzący na nieskazitelność kroku wynurzających się z mgły Rusałek.
Usuńach - zapomniałem dodać, że przezorność kobiet potrafi zaskoczyć każdego - i nikt nie wie, co i dlaczego nosi w torebce. ALE - kiedy się zdarzy - na pewno ma przy sobie! i wcale nie usiłuję być złośliwy. bardziej podziwiam zapobiegliwość i przewidywanie możliwej przyszłości.
UsuńZadumałam się i trwam w zadumie. Dumam nad Twoim zacięciem i zawziętością, z jaką poddajesz świat obeserwacji. Dumam i nad tym, że Ci się chce być tak analitycznym. Jesteś detalistą, podczas gdy ja widzę rzeczywistość syntetycznie, jako całość i cudze siniaki zupełnie mnie nie obchodzą. Postanowiłam jutro zabawić się w Ciebie. Ciekawe, czy mi wyjdzie...
OdpowiedzUsuńSuper! czekam na wyniki z niecierpliwością aplikanta! do czegokolwiek. wg mnie świat składa się z mnóstwa detali. i zdarzeń niewielkich. te wielkie, to zazwyczaj dramaty, jakich większość wolałaby uniknąć. cieszę się za każdym razem, kiedy mogę sobie pozwolić na rozpustę widzenia tak błahych zauważeń. kiedy zacznie się wojna - nie będzie miejsca, ani czasu na podobne rozrywki.
Usuńa "zacięcie", to pomysł na rozwój pasji pisania - wystarczy, że zauważone dookreślisz pełnym zdaniem - powieść powstaje sama. i nie rozumiem "braku weny", czy "muzy" - świat trwa i trwa mać! (posługując się słownym żartem z jakiegoś starego kabaretu)
Nie wyszło. Z tej prostej przyczyny, że od rana sprzatam i wyszłam tylko po zakupy, a że spotkałam się z córką, widzenia poszły się paść. Spróbuję jutro. Naprawdę. Ewentualnie dziś przez okno - też może być ciekawie.
Usuńwystarczy chcieć i nazwać zauważone a uda się.
UsuńWiesz, co mi (z trudem) wyszło? Że mam sklerozę i nie pamiętam zauważeń. Albo są dla mnie tak mało istotne. Postanowiłam jeszcze raz przeprowadzić eksperyment, ale z zapisywaniem.
Usuńteż dobrze. na początku trzeba się wspierać. mi zdarzyło się nosić w głowie gotowy obrazek przez tydzień. zdania mi się podobały, więc było łatwo. a jak je już zapisałem w blogu - natychmiast zniknęły z głowy.
Usuń