I
stało się wszystko, co stać się miało. A ja patrzeć jedynie mogłem, jakie się
dzieją cudowne zdarzenia, w obliczu nad wyraz ciepłej wiosny. Niecierpliwie
rozkwitały na biało czarne(?) bzy i grochodrzewy, których mimo lepkiej słodyczy do dziś nie lubię - nie tylko za
oszukańcze imię "akacja".
Chciałem
patrzeć, i widzieć, i wciąż mi było mało, choć podobno widzę ciut więcej, niż sięga czubek
nosa. Pani o twarzy doskonale białej z niedopowiedzianym żalem patrzyła na wskroś ludzi, konsumując pejzaż znajdujący się za ich obcą, namolną cielesnością. Patrzyłem,
jak zakorkowany autobus wyprzedza kolarz o pełnym biuście i pustym bidonie. Wysiadając
podziwiałem męstwo ochroniarza zbrojnego w złe myśli i broń automatyczną. Na
rewersie (taką nazwą jeden z dziennikarzy określił zaplecze skąpo odzianej
gwiazdki. niedomyślnym dopowiem – tyłek osłonięty aż trzema sznureczkami),
pomiędzy łopatkami, kevlar dysponował taktyczną zawieszką. Czyżby po zakończeniu służby
delikwent suszony był z emocji?
Czaple
popielate bardziej niż niebo, kołują parami lub pojedynczo. Niektóre kłusują,
zanurzone po kolanka w zimnej wodzie rzeczki, która sto metrów dalej zasili Rzekę. Stoi w skąpym cieniu młodego tataraku i kwitnących na żółto kosaćców wodnych. Nawet nie udaje, że
przykłada się do polowania – komisariat zlokalizowany jest zdecydowanie za
blisko, a uczynnych nie brakuje. Tylko ukradkiem zerka, co dzieje się poniżej tafli. A tam – wygłodniałe po zimie szczupaki ganiają drobnicę w te i na zad. Aż buty zdjąłem i zanurzyłem się po kolana.
Zazdrość najwyraźniej odjęła mi rozum i skrupuły. Było pysznie. Czapla grasująca
na wprost mojego lenistwa – skamieniała lepiej niż rynkowy pomnik, choć nurzała
się w wodzie, a nie w uschniętym, betonowym postumencie. I przypominała
wychudłego do obłędu pingwina.
Samoloty
od świtu sieją wstęgowe chmury, które deszczu nie dadzą, aż do zaprzestania procederu,
deklarującego w wiadomościach, że deszcz jest przeżytkiem. Teraz, to tylko cyklon i oberwanie
chmury z obowiązkowym gradobiciem, względnie powodzią. Bo niebo przestało lubić ziemię i jej wiosenne płody.
Siedziałem pośród dzikiego spokoju, rozświetlanego drobnicą tokującą w głębinach zieleni. Za mną – kolejka chętnych do bliskiego spotkania trzeciego stopnia z wodą zbiegającą z górskich tajemnic. A przecież siedziałem na gołych dechach umorusanych piachem, wodorostami i ludzką bezmyślnością.
Okryte resztką złudzeń, naiwne jeszcze piersi, zawładnęły moją teraźniejszością wątłą – filozoficznie raczej, niż
zaangażowaniem emocjonalnym. Starzeję się? Jak kredens babci? Mogły zaczekać chwilę, żebym uziemił bezecne myśli. Po cóż te pośpiech rytmiczny, taktowany pedałami koła zębatego? Nie można ciut wolniej?
W tej ostatniej sprawie trzeba by napisać do Wielkiego Zegarmistrza, jeżeli nie zatrzymałby czasu, to może chociaż spowolniłby jego galop?
OdpowiedzUsuńA kiedy przyjdzie właśnie po mnie...
UsuńZegarmistrz światła purpurowy,
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy.
uwielbiam ten tekst. szczególnie, gdy mam pod pachą gitarę.
Ooo, nie. Gitara to ZŁO!
Usuńzdania (jak zwykle) są podzielone.
UsuńWiem. Zwłaszcza na TEN temat i między Tobą a mną.
UsuńU mnie też niebo białe od dziwnych chmur-niechmur i zero deszczu. Co będzie dalej?
OdpowiedzUsuńchyba nie ja o tym decyduję.
UsuńCzapla nie może być podobna do pingwina.
OdpowiedzUsuńOko - coś ci się popitoliło. 😆
podglądałem ów okaz ponad godzinę. i mówię Ci - mogła i była podobna do baaaardzo chudego pingwina.
Usuń