Matuzalem
siedział oparty o ścianę najniższej z dostępnych kondygnacji
podziemnego parkingu. Włosy miał spięte w koński ogon różową
gumką, a same włosy były niezwykłe – przeźroczyste, łatwo
dopasowujące się barwą do otoczenia. Na tle ściany zdawały się
być białe, jednak wystarczyło, że ścianą przespacerował się
cień przejeżdżającego samochodu, by pociemniały znacząco.
Patrzyłem
bez większych obaw, raczej ze zdumieniem. Spod rozciągniętej, zbyt
obszernej bluzy wystawały niezwykle szczupłe dłonie pozbawione
włosów, co u mężczyzn nie zdarza się często. Skóra
pomarszczona, zużyta, była prawie przeźroczysta, jak włosy.
Mogłem obserwować w szczegółach układ krwionośny jego dłoni i
patrzeć, jak wzbierają w żyłach emocje. Nikłe mięśnie
pilnowały każdego ruchu, a kości posłusznie gięły się w
przegubach, by mnie przywołać do starca.
Chciałem
popatrzyć mu prosto w oczy i tu spotkało mnie kolejne zaskoczenie –
powieki miał zamknięte, a mimo to dostrzegałem, jak patrzy na
mnie. Wnikliwie, nieco ironicznie, a gałki oczne śledziły moje
ruchy z nieudawanym zadowoleniem. Dzieliło mnie zaledwie parę
kroków od tego niezwykłego człowieka, który bezbarwnymi wargami
przywitał mnie, jak starego znajomego.
-
Czekałem na ciebie – szepnął, jakby używanie słów zabierało
mu resztki życiowej energii – Czekałem cierpliwie, aż
przyjdziesz, bo nie mogłem wyjść szukać ciebie na zewnątrz.
Słońce mogłoby mnie zabić.
Nie
sądziłem, że znamy się i nie łudziłem się, że w zakamarkach
przeszłości odnajdę trop przeźroczystego człowieka, który
zdawał się wiedzieć o mnie wystarczająco dużo, żeby zdobyć się
na poufałość.
-
Skoro już tu jesteś, to nie marnujmy czasu. Pójdziemy razem? -
jeżeli pytał, to robił to dość dwuznacznie i nie mogłem się
zdecydować, czy znak zapytania nie był tylko moim wymysłem – Nie
zostało mi wiele czasu, a drogi kawałek przed nami.
Ciekawość
była jedną z moich wad, najłatwiejszych do zauważenia. Kiwnąłem
głową. Staruszek wsparł się na mnie i poszliśmy w kąt
ciemniejszy od innych, a potem on wstąpił w podłogę, jakby to był
obraz na powierzchni wody i ciągnął mnie za rękę.
-
No choćżesz wreszcie! - ponaglał – Do celu droga daleka, a życia
za wiele mi nie zostało. Sam nie trafisz, bo nie wierzysz, więc
musimy dojść razem. Dziwił się będziesz później, teraz
wyciągaj nogi i chodź.
Nabrałem
powietrza w płuca, jakbym faktycznie schodził pod wodę i zeszliśmy
poniżej parkingu. Beton zamknął się za nami nie pozostawiając
najdrobniejszej szczeliny, fałdy, czy zmarszczki, w której
dostrzegłbym wejście. Szliśmy wciąż w dół i pozwalał mi
dotykać wszystkiego. Dotarliśmy do miejsca, które falowało
miękko.
-
Tam… może wejść tylko jeden - powiedział – Twoja kolej. W
środku znajdziesz odpowiedzi na wiele pytań. Na inne będziesz sam
ich szukał, by spisać rozwiązanie i przekazać następcy. Ja? Nie
odpowiem już na żadne pytanie. Czas się pożegnać. Naprawdę
przyszedłeś w ostatniej chwili. Pora się rozstać. Powodzenia.
Skończył
mówić i rozpłynął się w nicości. Pozostało po nim tylko
ubranie i falujący kawałek ściany, za którą miały mieszkać
odpowiedzi i wyjaśnienia. Wszedłem…
Czyżby przekazał pałeczkę?
OdpowiedzUsuńczyżby...
Usuń