Rozkoszuję
się powietrzem po zmierzchu. Prostokąt mroku nasiąknięty aromatem
minionego dnia usiłuje wedrzeć się do pokoju i zaraża tęsknotami.
Zupełnie, jak niezobowiązujący uśmiech obcej kobiety pachnącej
cytrusami, chociaż wieczór dojrzały sugeruje, że czas przebrać
się w kwiatowe stroje. Po macoszemu traktowany węch upomina mnie,
że to jego zasługa, że dostrzegam prawidłowość, której hołdują
kobiety. Oddałem uśmiech nieco zamyślony, trochę nieobecny i
wróciłem wąchać mrok. Wilgotny. Ciepły, ale nie tak, żeby się
weń wtulić. Raczej twarz nadstawić, by wylizał z niej zmarszczki
i troski. Mrok potrafi nie tylko obnażyć, ale i ukryć, jeśli
trzeba.
Otwarte
okno pije mrok i choć światła niestrudzenie powstrzymują inwazję
nocy, to przecież cienie zaczynają układać się do snu i nawet
nie kołyszą się, tylko lepią do ścian i podłóg, żeby tam
trwać bez końca. Pomiędzy nimi – ja. Przyglądam się. Patrzę
na siebie. Cień leży i naśladuje bezgłośnie każdy, nawet drobny
gest. Szyderczo, prześmiewczo, jak obraz z krzywego zwierciadła
usiłuje chyba coś mi przekazać tak, jak potrafi najlepiej.
Cisza
osiada na podłodze niczym kurz zapomniany przez przeciągi. Miękko,
pokotem, dywanem, w którym stoję zanurzony po kostki. Stawiam
niepewne kroki, ale cisza wypełnia dziury po moich śladach
szybciej, niż zamieć tropy w głębokim śniegu, szybciej niż woda
kroki na bagnach. Zmierzch chwyta mnie za włosy, żebym został
jeszcze, bo dopiero się poznajemy i pewnie możemy sobie nawzajem
ofiarować coś więcej, niż chwilę. Wystarczy chcieć.
Kusi
mnie dźwiękami stłumionymi odległością, trudnymi do
rozszyfrowania, jak biały, kosmiczny szum. Wiem, że składa się z
mnóstwa indywidualności, z których każda sobie jest najważniejsza
i istotna, a o mnie nie dość, że nie wie, to nawet się nie
domyśla. Mrok zamiótł te dźwięki do jednego worka i niesie
gdzieś, gdzie ktoś będzie umiał utkać z nich życie. Nie ja…
Ja nie potrafię. Chciałbym, nawet bardzo, jednak te dźwięki są i
mi to wystarcza. Nie potrzebuję ich nazwać, układać w dialogi i
ciągi dalsze.
Mógłbym
zapewne, ale po prostu nie chcę. Przymykam oczy, co nie jest żadnym
poświęceniem. Przecież i tak nie widzę nocą. A jednak przymykam,
bo to daje pozostałym zmysłom priorytet. Uśmiecham się i karmię
nocą. Na przedramionach drobne włosy wstają, żeby być bliżej,
żeby wtulić się i poczuć jak najdotkliwiej, do kości, do krwi,
do szczękania zębami. Noc patrzy zaciekawiona, ale chyba jestem
niegroźny, bo głaszcze, zamiast uderzyć.
Pięknie
pachnie. Mruczy obietnice bez pokrycia. Trochę przypomina kotkę,
która w tej właśnie chwili przyszła po pieszczotę i zniknie, gdy
tylko się nasyci. Egoistyczna, lecz nie fałszywa. Taka już jest i
wcale się z tym nie kryje. Noc też jest taka, tylko bardziej
skryta. Rozkoszuję się…
"
OdpowiedzUsuńZnowu palę przy oknie
Ty w łóżku udajesz że śpisz
Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek mnie dotkniesz
Tak samo jak nie wiem
Czy zostać czy iść
Mieliśmy lepsze dni
Dłuższe noce
I miało tak zostać na zawsze
Nie ma gwiazd w które ktoś by nie wierzył
Szczególnie nad tym miastem"
"Tramwaje i gwiazdy" i chyba Kasia Nosowska
A tak mi przyszło...
cieszę się, że opis obudził skojarzenia. moim zdaniem to dobry objaw.
UsuńTyś to, Autorze... sprawił.
Usuńto Twoje skojarzenia i Twoje wspomnienia sprawiły, że opis ożył - w Tobie i dla Ciebie. ja mogłem być tylko katalizatorem. pretekstem do zanurzenia się we własne myśli.
UsuńWspomnienia? Nie wiem... bardziej wyobraźnia, ale grunt, że się uruchomiła :)
UsuńWiększość (nie)zdarzeń mieszka w głowie.
miłego grzebania. w głowie.
Usuń