Białe światło na niebie. Pojawiało się wcześniej, niż gwiazdy, ale
przy pierwszej lepszej okazji próbowało ukryć się w ławicy drogi mlecznej. W
nieprzebranym gąszczu nikło w oczach przysłonięte innymi. Jedynie wieczorami,
nim pozostałe gwiazdy były uprzejme rozpalić noc można było dostrzec to
światło.
- Pierwsza gwiazdka – wyjąłem słowa jak królika z kapelusza atakując werbalnie otoczenie skupione na konsumpcji.
- Taaa… ale lepiej, żeby o nas nie pamiętała – mruknął sponad kufla
domorosły astronom – W ogóle lepiej byłoby, gdyby nigdy nie świeciła w tę
stronę.
- A co? – zapytałem zdumiony, że są gwiazdy, którym może być
niechętny, kiedy inne podgląda namiętnie i flirtuje po nocach, gdy tylko czas
mu pozwala.
- Jakby to powiedzieć – zaczął tajemniczo – Tak naprawdę, to nie jest
gwiazda. Trudno w ogóle nazwać jakoś ów obiekt. Czasami go widać, innym razem
nie pojawia się wcale. Niknie na dłuższy czas. Kiedy jednak się pojawi, to
nigdy nie jest dobrą wróżbą. Bardziej sprzyja, kiedy całkiem zanika, nawet w
ludzkiej pamięci. Skoro ty, laik, zauważyłeś, że zerka w naszą stronę, to zły
znak. Obyśmy mieli szczęście. Nie chcę patrzyć w tamtą stronę, bo za każdym
razem wzbudza we mnie melancholię i pozostawia mnie bezradnym, jak dziecko w
obliczu atomowego ataku.
Zaskoczył mnie. Zła wróżba? Na niebie? On, niemal z naukowym
podejściem, a tu metafizyczne lęki i uprzedzenia, jakby chciał się
przebranżowić i horoskopy stawiać, robiąc konkurencję cygankom żyjącym z
wróżbiarstwa. Patrzyłem najwyraźniej wystarczająco tępym wzrokiem, żeby skłonić
go do rozwinięcia myśli.
- Z tym „czymś” problem polega na tym, że dopóki nie widać, to z braku
energii. I zasadniczo nie istnieje. Coś, jak pusty magazyn, rozumiesz? Albo
magazyn, albo pusty. Po złożeniu całość nie klei się. Nie działa. Paradoks
taki. Jednak TEN magazyn jest, chociaż czasami go nie widać. Zbiera kosmiczną
energię. Pasie się. Żre bez umiaru. Każdy, najdrobniejszy kwant energii,
światła, materii… Wszystko, co ma pecha znaleźć się na wprost otwartych wrót
magazynu. Wszystko, co przemierza wszechświat w pobliżu jest pożerane i
zamienione na światło. Czasem trwa to milenium, innym razem rok. Wszystko
zależy od ilości kosmicznych śmieci. Bo toto żre bez ustanku. I rośnie. Przypatrz się
jutro i za tydzień, a sam zobaczysz, że napuchnie jak dobrze podlewany arbuz w
szklarni. Chyba, że zniknie…
Przerwał i podniósł kufel w górę. Lubił dramatyzować. Ci, co w gwiazdy
patrzą, muszą mieć w sobie nutę romantyczności i duszę bajarza-poety. Niczym
lustrzane odbicie uniosłem kufel i też zamoczyłem usta czekając na kontynuację
gawędy. Nie przerywa się w takim miejscu opowieści, szczególnie siedząc
naprzeciw ciężkiego, szklanego kufla do połowy wypełnionego pieniącym się
płynem.
- Masa krytyczna… - podjął wątek – Rozumiesz? Energia zbiera się i
zbiera. Ładunek rośnie, aż przekroczy granicę. Potem następuje wybuch.
Rozładowanie. Coś, na kształt pioruna. Tylko, że tu ładunkiem nie są elektrony,
a fotony. Światło. Promieniowanie. Czysta, nieskażona niczym fala, która nie
napotka żadnego oporu w próżni kosmosu. Stąd widzimy ją oślepiająco białą.
Chyba pamiętasz z lekcji fizyki, że białe światło ma wszystkie składowe, więc
wszystkie możliwe kolory mieszczą się w nim, a najgłupszy pryzmat potrafi
rozszczepić to światło na pełną tęczę. Tę widzialną. Możesz się domyślać, że
pryzmat potrafi rozdzielić też te długości „światła”, którego nie dostrzeże
ludzkie oko, co wcale nie oznacza, że tych fal nie ma. Roentgen, podczerwień,
ultrafiolet – to wszystko są fale, czyli światło poza zakresem widzialności
ludzkiej. Inne stworzenia mogą je odbierać zapewne. Może nie znamy ich, ale
sądzę, że mogą nie widzieć naszej tęczy, a zamiast niej egzystować choćby w nadfiolecie. Ludzie wciąż pracują nad poznaniem i wykorzystaniem każdej z tych
„barw”. Słyszałeś o zielonym laserze? O promieniowaniu gamma?
Potrafił beznamiętnym głosem sprawić, że zatrzymały mi się płuca, a
tętno oszalało z braku tlenu. Pompowało przepalone braki po organizmie, powodując, że
kręciło mi się w głowie bardziej od słów, niż od piwa. Skóra stała się szorstka
i chropowata. Drżącą ręką uniosłem kufel starannie pilnując oczu, by nie
podnosić ich powyżej widnokręgu, lub zamknąć, gdy tylko chciały wypełnić się
czarnym błękitem nieba.
- Nieważne… Tam, daleko, patrzy na nas wielkie białe oko i gromadzi
energię w dowolnej postaci, zamieniając ją na skondensowane światło, które
dostrzegasz pomimo odległości każdego wieczora. Aż nadejdzie dzień, niepiękny,
kiedy magazyn zrobi wielkie bum. I tam, gdzie patrzyć będzie oko polecą pióra.
Supernowe, czarne dziury, wybuchy na słońcach… Kiedy przyjdzie taki dzień,
lepiej stać za okiem i nawet nie zerkać, żeby nie dostać odłamkiem. Z ziemi nie
będzie co zbierać. Może jakieś trociny polecą w kosmos i tyle. Napijmy się.
Niech, gdy nadejdzie czas, patrzy w inną stronę. Jeszcze ten jeden raz. A potem…
Niech martwią się nasze dzieci.
Zważywszy odległości to ów wybuch już może nastąpił, a my jeszcze nie czujemy podmuchu.
OdpowiedzUsuńświatło szybkie jest, ale odległości też robią wrażenie.
UsuńTakie astronomiczne rozważania przy kuflach piwa? Podziwiam!
OdpowiedzUsuńnieszczęścia czają się wszędzie. nawet przy piwku.
Usuń