-
Może pan objaśnić, cóż to za wykwintne danie? Chyba nie miałem
jeszcze przyjemności delektować się czymś równie
wyrafinowanym...
-
Oczywiście proszę pana. To Azor. Szósty z miotu, więc o
szlachectwie musiał zapomnieć, a to z kolei zaprowadziło go wprost
na tutejsze salony, a dokładniej, to na pański talerz, żeby
zaspokoić subtelne kubki smakowe konesera, którego stać na
ekskluzywne potrawy i nie peszą go konwenanse, czy uprzedzenia.
Pragnę zauważyć, że potrawa jest niepowtarzalna, gdyż Azor
poświęcił się w całości panu i nie będzie służył żadnemu
innemu podniebieniu.
-
Hmm… Rozumiem. A proszę jeszcze powiedzieć, czy aby nie był
wściekły? Jakiś taki fioletowy mi się wydaje… To normalne? Tak
ma być?
-
Proszę pana… Chyba nie spodziewał się pan, że posiłek będzie
się uśmiechał, albo merdał ogonem. To ostatnie zresztą byłoby
niedopuszczalne. Wręcz obraza dla kucharza ozdabiającego pański
talerz ze dwa kwadranse, aby wyeksponować żeberka Azora i udziec
przedstawić w dyskretnym świetle zainteresowania szanownego pana.
-
Tak, tak. Dziękuję. Doceniam... Jak najbardziej… hmm... Wystrój.
-
Stylizowana na kurpiowską chatę buda z frytek, łańcuch ręcznie
pleciony z krążków szalotki, krew z meksykańskiego sosu i ta
plama… Z plamy kucharz był najbardziej dumny. Żółta, niemal jak
prawdziwa kałuża z moczu, ale zapewniam pana, że jadalna i
wyrafinowana o niebo bardziej od beszamelu. Wykwintna. Francuska
musztarda z polskim majonezem plus winegret, żeby odrobinę
zmiękczyć konsystencję. Palce lizać! W zaufaniu powiem panu, że
mniej dostojni goście wylizują takie plamy do czysta. Do białej
kości. Strach, że wzór z porcelany zejdzie. Wie pan… Jęzor,
wbrew pozorom jest szorstki, jak gruboziarnisty papier ścierny.
-
Jak to, szorstki?
-
Ach! Proszę pana. Jęzor na talerzu, to coś zupełnie innego, niż
w pysku żywego ssaka. Kucharz musi się nieźle nagimnastykować,
powalczyć o jego jadalność, ale zapewniam pana, że warto.
Zresztą, będzie miał pan okazję się przekonać. Azorkowy ozorek
idealnie wpasowałby się na zamknięcie posiłku. Czy może wolałby
pan oczy na koniec uczty? Za chwilę one również powinny być
gotowe i możemy podać na pierzynce ze zmiksowanego móżdżku z
żółtkiem, cebulką i paroma dodatkami, jednak one są tajemnicą
gastronomiczną szefa kuchni i nie opowiem panu szczegółów.
Względnie tatar z jąder. Kucharz przygotowuje nieziemski tatar,
ultradelikatny, niemal damski, tak jest subtelny, że kropla octu
wprawia go w drżenie. Z kieliszkiem niemieckiego Rieslinga do smaku
gotów byłby stanąć do boju po raz ostatni, a z wytrawnym,
węgierskim Tokajem zatańczyć rytmy jakich nawet południe Europy
nie zna. Natomiast ozorek podajemy zapiekany w cieście ze
szlachetnych, błękitnych serów i serwujemy w czaszce. Wygotowanej
i oczyszczonej oczywiście. Dbamy o naszych klientów i chcemy, żeby
naczynie pasowało do zawartości. Może dość ortodoksyjnie, ale
zapewniam pana, że naczynie podbija smak potrawy. Czym więc mógłbym
szanownego pana uraczyć finalizując posiłek?
-
Nooo… Sam nie wiem… Porcja którą mi pan przyniósł była
dostatecznie duża. Nie dałbym już rady kolejnemu daniu. Chyba…
Chyba, że zasiedziałbym się u państwa?
-
Ależ… Nie ma powodu do pośpiechu. Możemy podać kawę, lampkę
koniaczku, albo oprowadzić szanownego pana po menu na zapleczu.
Świeżuteńkie, ciepłe, ruchliwe i świeżo wykąpane. Po serii
lewatyw oczyszczających podroby potrawy płuczemy ciepłą wodą.
Czasami wrzątkiem, żeby mięsko skruszało. Ale to dopiero po
zamówieniu, chyba, że potrawa radykalnie się tego domaga gryząc i
zawodząc, co przeszkadza naszym klientom w konsumpcji. Ma pan
ochotę? Pogłaskać można, dokonać samodzielnego wyboru, a nawet
uśmiercić własnoręcznie. Zdarzają się chętni na pulsującą
krew. Żywą niemalże. Drobne ekstrawagancje klientów spełniamy.
Oczywiście, bardzo dyskretnie, poza wzrokiem ogółu. Nie każdemu
podoba się wypijanie życia z piesków, ale jeśli miałby pan
ochotę, to zapraszamy do loży. Może żywa wątróbka na surowo?
Serce które odbijać się będzie czkawką jeszcze w przełyku?
Kucharz potrafi tak wypreparować organ, że serce wisząc na żyłach
będzie bić nawet po przełknięciu! Więc?
Głodny byłeś gdy to pisałeś? Ponoć głód najlepszym jest kucharzem, ale czkawka po serduszku?
OdpowiedzUsuńpo serduszku bijącym jeszcze w trakcie przełykania.
Usuńnie - nie byłem głodny. starałem się nie być nudny.
Prawda, prawda Oko. Człowiek zje wszystko. Czego to różne nacje nie wymyślą to się filozofom nie śniło. Na Islandii np.
OdpowiedzUsuńmiejscowi bardzo lubią baranią głowę wciągnąć na podwieczorek lub lunch. Można taką głowę na wynos zakupić (w sam raz w czasie epidemii) i co ciekawe większość głodomorów rozpoczyna pałaszowanie owego przysmaku od oczu, nadal tkwiących w oczodołach. Nie wiem, czy coś jest w stanie mnie zaskoczyć. Chyba raczej to, czego ludzie nie jedzą z jakichś dziwnych powodów.
to prawda. wszystko da się zjeść, jak żołądek przyciśnie. a niektórym, to nawet smakuje.
Usuń