Chłopiec
był zepsuty. Z pełną świadomością uśmiechał się udając
niewinność tak wdzięcznie, że dawały się nabrać nawet
zgorzkniałe samotnością starsze damy, których niczym przekupić
się nie da, ani skłonić do uśmiechu. Jeśli miałby istnieć
wzorzec uniwersalnego piękna, pasowałby do niego idealnie. Oczy,
jak żywe srebro szukały właśnie celu. Zauważenia, drgnięcia
emocji, powiek, czy sumienia, żądzy, chęci jakiejkolwiek, żywszej
od innych reakcji na jego urodę. A kiedy już dostrzegł to, czego
szukał, potrafił jednym spojrzeniem schwytać wzrok ofiary, uwięzić
go trwale na sobie i nie dać uciec. Tu, pośród mnóstwa dorosłych
rozglądał się wokół, będąc rozkoszną, pozornie niedojrzałą
wyspą na tle kipiących fal oceanów.
Kiedy
oblizywał górną wargę, potrafił rozpalić piekło do
czerwoności, do oślepiającej bieli, a trzepotem powiek zatrzymywał
serca, bądź zmuszał je do śmiertelnego maratonu. Skrępowanie
malujące się na twarzach tych, których usidlił wzrokiem zdawało
się przenosić z jednej osoby na następną, jak cień maszerującego
chodnikiem zagląda w kolejne okna i zanim go wygonią, już biegnie
dalej, ciesząc się z psoty. W każdym geście był piękny i
doskonale o tym wiedział. Bawił się nami wszystkimi. Mógł. Był
przecież dzieckiem. Pięknym, dwunasto-, może trzynastoletnim
chłopcem, któremu nie sposób się oprzeć. Gdy się poruszał…
Jak trudno podejrzewać go o wyrafinowanie i celowość, ale musiał
podpatrzeć ów krok u kobiet, które chcą poderwać faceta na
jedną, mało istotną chwilę uniesienia. On na lasso własnych
bioder potrafił schwytać nie tylko facetów, ale i kobiety. W
zaledwie kilka kroków zrobił z wszystkich niewolników i nawet tak
cyniczny gość, jak ja wodził za nim wzrokiem pełnym zachwytu, a
mózg bronił się przed oczywistą konkluzją – złapał nas i
wyciśnie, jak cytrynę!
Jego
pośladki tańczyły obietnicę grzeszną i pieprzną. Istna Lolita.
Skojarzenie mogło być tylko jedno. Ale ta Lolita była chłopcem o
brzoskwiniowej twarzy z meszkiem miękkim, którego trzeba było się
domyślać, albo pozwolić świecom znaleźć go w głębokim
półcieniu drżących płomyczków. Rumienić (chyba) potrafił się
na życzenie w dwuznacznym wyznaniu-niewinności skrywającej
starannie świadomość, że wzbudza uczucia różne od miłości
matczynej. Kobiety wyciągały doń ręce, by pogłaskać, przytulić.
Kobietom łatwiej ukryć fakt, że zainteresowanie wykracza poza
macierzyńskie instynkty. Facetom nie przychodzi to równie łatwo,
gdyż męskie zainteresowanie częściej ma erotyczne podłoże.
Chłopiec
wiedział i to. Jego uśmiech równie niewinnie kierował się w
stronę mężczyzn, jakby nie widział żadnej różnicy pomiędzy
płciami. Potrafił wbić oczy w męskie spojrzenie z taką ufnością,
że rozbrajał wszelkie podejrzenia o niecne zamiary. A potem zbliżał
się niespiesznie, jakby dryfował i dawał nieść się prądom
niewidocznym, chaotycznym. Po drodze pozwalał się dotknąć, albo
muskał swoim ciałem inne, zesztywniałe nieoczekiwanie, by
przytulić na chwilę głowę do ramienia, albo westchnąć żałośnie.
Nie pozwalał o sobie zapomnieć nawet, gdy znikał już w cieple
nadziei kolejnej osoby, na którą naprowadził go instynkt. Sądzę,
że trącał tych, którzy zapomnieć nie umieli. W których oczach
wyczytał kaprys i myśli bardziej od innych niegrzeczne. Wtulał
się, dając alibi na początek znajomości, której ciąg dalszy
znał on jedyny, nim zerwał wzajemność spojrzeń idąc dalej.
Śmiał
się zaraźliwym śmiechem dziecka przepełnionego szczęściem,
które już natychmiast wydostać się musi z malutkiego ciała i
zakwitnąć stadem motyli na ramionach wszystkich, którzy tę radość
słyszą. Gdzieś po drodze potrafił zawiesić ów śmiech i z
wielkimi znakami zapytania w oczach wpatrywał się w oczy szukając
w nich inicjatywy i zapraszając na ciąg dalszy. Przecież nie można
wymagać od chłopca śmiałości. On… mógł co najwyżej kiwnąć
piękną głową na zgodę i oddać się dorosłości, która powinna
pokierować i wieść go bezpiecznie przez pokusy nie wnikając
zupełnie, komu się oddaje. Może miał taki kaprys, żeby kochał
go cały świat? A przynajmniej ten jego fragment, którym on sam był
zainteresowany.
Z
pozorną obojętnością zarzucał sieci, lekceważąc
zainteresowanie tych, którym nie chciał dawać nadziei, mimo że
wiernie trwali osaczeni jego wzrokiem i w głębi duszy, bezgłośnie
żebrali o łaskę jego bliskości. Rósł w tych spojrzeniach, jakby
władza dodawała mu urody i pewności siebie. Dodawała. Wiedzą o
tym kobiety, patrzące na mężczyzn przez pryzmat sukcesu. Nie darmo
natura stroi się w siłę i kolorowe piórka, ukrywając ewentualne
defekty pod pstrokacizną żądną reprodukcji. Przypominał mi
kobietę na krawędzi orgazmu. Dobył z siebie wszelkie rezerwy urody
i w nie odziany spacerował pośród wszechobecnego zachwytu.
Kiedy
podszedł do mnie… Wiedziałem, że drogo zapłacę za to
zauważenie, a on wsunął mi dłoń na plecy, pod marynarkę.
Błądząc nią po kręgosłupie patrzył mi w oczy, aż stopiłem
się i zatraciłem w nierealnościach. Jakbym zjadł tornado. Milczał
potęgując napięcie. Zahipnotyzował mnie jak kobra przed
śmiertelnym atakiem. Mięśnie miałem wiotkie, albo zesztywniałe –
nieważne, ważne, że nie byłem w stanie się poruszyć, a on
oblizał wargi i szepnął tak, abym nie tylko ja mógł usłyszeć
słowa.
-
Zabierz mnie stąd proszę… - położył mi głowę na piersi.
Włosy pachniały blond-młodością oszałamiającą, odbierającą
rozum – Oni chcą mojego ciała, a ty… Ty chcesz mnie całego.
Zabierz mnie stąd...
Idzie Pan w ślady Zanussiego ...?
OdpowiedzUsuńnie wiem dokąd szedł pan Zanussi.
UsuńMoże jeśli się nie wie dokąd idzie, nie iść.
OdpowiedzUsuńwszyscy siedzą na dupach i nie robią nic? zabawna konsekwencja takiego podejścia do życia.
Usuńczyżby był obowiązek znania ścieżek Zanussiego? w imię czego?