Grusza
była niska. Na pewno nie sięgała nieba. Rosła na niegościnnej
skarpie pełnej murszejących łupków i rozpleniającej się bez
lęku tarniny. Starowinka cierpiała już na próchnicę, ledwie
kilka rachitycznych gałęzi stać było jeszcze na wysiłek okrycia
się liśćmi. Gdy nadchodziła wiosna, wiedziona instynktem,
obsypywała się kwieciem, które wiatr próbował zwęszyć i
postrącać z gałęzi, zanim odnajdą je pszczoły. Raz lepiej, raz
gorzej sobie radził wiatr, a grusza rodziła pomimo wszystko.
Niewiele. Nie była drzewem przemysłowym. Ot, taka rodzinna grusza,
która stoi od zawsze w obejściu, a smak owoców zna pięć pokoleń
żyjących w jednym domu. I wszyscy, których już nie ma wśród
nas.
Owoce?
Brzydszych chyba już być nie może. Zielone, twarde i pokryte
szarym, chropowatym nalotem. Jeśli kto nie wie, jak je zjeść,
nigdy nie sięgnie, próbując pierwszy raz ugryźć, gdy z drzewa
spadnie Gorzkie, twarde i trudne do przełknięcia. Kiedy się wie…
Wystarczy pozbierać, nim wiatr otrzęsie do końca gruszę i
powkładać do kartonu, przekładając warstwy gazetami. Lubią
dojrzewać powoli. Bez pośpiechu grzeją się w ciemnościach
pudełka przez tydzień, albo dwa. Trzeba przeglądać, przekładać
co dzień, bo nie wiadomo, kiedy który owoc dojrzeje. Ale pomylić
się nie sposób, bo mięknie nagle i w skamieniałym zamszu
zaczynają płynąć słodkie soki. Wtedy mogą już leżeć na
parapecie. Nie wiadomo jak cierpki szron zmienia się w płynną
słodycz. W taki czas, gdy przyjdzie owoc obrać ze skórki, sok
cieknie do łokci, a ręce wylizać trzeba całe, żeby się nie
kleić, a grzech zmywać z rąk ambrozję.
Ostatniego
lata grusza z trudem urodziła pięć owoców. Podejrzewam, że
wiedziała już, że największy amator gruszek więcej już ich nie
zje. Drzewo zapadło się w sobie. Zanim doszło do zbiorów na
gałęziach wisiały ledwie trzy gruszki, w tym jedna napoczęta
przez osy. Drzewo pochylało się coraz mocniej ku ziemi i nie
sięgało już nawet najniższych, ciężkich od deszczu chmur.
Wyraźnie czekało, żeby odpocząć po znojnym życiu. Zerwałem
owoce, kładąc je na słoneczny parapet. Gdy tylko owoce zniknęły,
zaczęły sypać się liście, chociaż nie zdążyły do końca
sczerwienieć.
Smutne.
Owoce nie dojrzały. Schły, albo zamierzały gnić. Drzewo błagało
o ścięcie. Twarde, pachnące drewno poddało się pile. Pachniało
słodko, podobnie , jak dojrzałe owoce. Stęknęło kładąc się na
łąkę i już go nie było. Czyściłem pień z gałęzi. Nawet
najcieńsze pozbierałem pieczołowicie – na chrust do wędzenia.
Grubsze oglądałem nim podszedłem z piłą. Nie chciałem, żeby
grusza zniknęła całkiem. W końcu była nasza. Swoja od zawsze. Od
jej początku.
Ciąłem.
Drewno milczało. Twarde, sękate. Mocne było. Gęste słoje
świadczyły o wieku i mozole dorastania w niegościnnych warunkach.
Ciąłem sam, nikomu nie pozwalając nawet podejść. Wyszły raptem
dwie deski i parę klocków plus pogięte, zmęczone reumatyzmem
gałęzie. Odłożyłem wszystko w słońcu na resztę jesieni. O
pień zaczepiłem łańcuch, a ciągnik wydobył korzenie pośród
protestów łupków. Korzeń ostukany z gliniastej ziemi też poszedł
odpocząć w słońcu. Gdy przyjdzie czas oczyszczę go i ozdobi
ścianę swoim niepowtarzalnym kształtem, albo stanie się
świecznikiem, jakiego nikt nie ma. W dziurę po karczu wrzuciłem
trociny zgarnięte dłonią i ostatnie trzy gruszki, które nie miały
ochoty dojrzewać na parapecie. Może odrodzą się w znajomej ziemi?
Gdy
drewno wyschło wygładziłem deski, oszlifowałem i zbiłem ławkę.
Z oparciem. Stoi teraz przed domem nie tknięta lakierem, czy farbą
i grzeje się w styczniowym słońcu. Stoi pod okapem, żeby deszcz,
albo śnieg jej nie zdeformował. Może postoi tyle, co grusza? Kiedy
wieczór nadchodzi miło na niej usiąść. Może opowie nieznaną
historię? Ogrzeje wspomnienia własnym postrzeganiem? Wciąż jest
nasza. Swoja. U siebie.
Pięknie... ale to już wiesz bo wiele razy Ci pisałam.
OdpowiedzUsuńA ta ławka to przecież ciągle ta sama grusza...
zamiast cienia daje odpoczynek. ale jest. trwa.
Usuń"Grusza była niska. Na pewno nie sięgała nieba" - drzewa zawsze sięgają nieba... Lubię drewno, drewniane ławki bo to z drzewa, bo to drzewa.
OdpowiedzUsuńgdyby sięgała, to może cała poszłaby tam. a tak została sierotka na ziemi i jeszcze służyć musi.
Usuń